Fake newsy elementem wojny na Ukrainie. Kinga Klich z Demagoga: "nawet duże agencje prasowe się mylą"
- Kłamliwa narracja na temat pandemii i szczepionek oraz wpisy powielające fałszywe informacje o inwazji Putina często pochodzą z tych samych kont. Obecnie dezinformacja antyukraińska i antyrosyjska w mediach społecznościowych przykryła wpisy antycovidowe. Jeśli nie chcemy im ulec, ograniczmy korzystanie z social mediów - radzi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Kinga Klich ze stowarzyszenia Demagog, które jest pierwszą w Polsce organizacją fact-checkingową walczącą z fake newsami i dezinformacją.
Rozmowa z Kingą Klich ze stowarzyszenia Demagog
Pandemia koronawirusa nie wystarczyła i dlatego światowy rząd musiał wywołać wojnę w Ukrainie, by zniszczyć ludzkość?
- Lepiej. Dziś słyszałam, że to, co teraz się dzieje, ma być przykrywką dla działań WHO, która planuje wprowadzić traktat antypandemiczny. Takie informacje już krążą po sieci.
Dzięki nim mamy się dowiedzieć, że chcą nas zniewolić?
- Tak, a COVID-19 był tylko wstępem, wojna w Ukrainie jest rozwinięciem.
A jak i to nie wystarczy, będzie kolejny krok mitycznego światowego rządu?
- Trzeba pytać tych, którzy publikują teorie spiskowe. W Demagogu spotykamy się z nimi od wybuchu pandemii. W tym czasie praktycznie raz w tygodniu publikujemy dementi, że ani nasz ani tzw. światowy rząd nie planuje nas zniewolić. Od początku wojny w Ukrainie zmalała liczba fałszywych informacji związanych z koronawirusem, ale wciąż są obecne.
A dezinformacje dotyczące rosyjskiej inwazji pochodzą z kont osób, które wcześniej publikowały teorie spiskowe na temat pandemii i szczepień?
- Tak, tylko teraz się przebranżowili i działają pod zmienionymi nazwami. Te, które jeszcze niedawno przestrzegały przed czipami i zabijaniem nas szczepionkami, przekształciły się w grupy prorosyjskie.
Czyli jeśli ktoś polubił profil antyszczepionkowca, może nagle odkryć, że zalajkował konto popierające Putina?
- Ciężko powiedzieć, czy te profile od razu się zmieniły, bo są ich tysiące na Facebooku i trudno je wszystkie obserwować. Jednak widać pewną prawidłowość. Kłamliwa narracja na temat pandemii i szczepionek oraz wpisy powielające fałszywe informacje o inwazji Putina często pochodzą z tych samych kont. Obecnie dezinformacja antyukraińska i antyrosyjska w mediach społecznościowych przykryła wpisy antycovidowe. Jeśli nie chcemy im ulec, ograniczmy korzystanie z social mediów. Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych właśnie podał, że głównym kanałem dezinformacyjnym od początku wojny w Ukrainie jest Facebook.
Instagram i TikTok też nie są dobrym źródłem wiedzy o rosyjskiej inwazji?
- Zdecydowanie nie. Najlepiej korzystać z ogólnopolskich i ogólnoświatowych agencji prasowych. Są to duże media tradycyjne. Z kolei w nowych mediach rzadko trafimy na w pełni zweryfikowane informacje, zwłaszcza jeśli są podawane przez influencerów. Tak stało się we wtorek, gdy ruszyła lawina antyimigranckich komentarzy dotyczących przyjezdnych. Pisano, że przez naszą granicę miało przechodzić więcej uchodźców z innych państw niż Ukraina. Ta wiadomość szybka rozeszła się na Facebooku, Instagramie i TikToku. A później, gdy wiadomo było, że to fejk, równie szybko trzeba było prostować te informacje. Nie wszyscy to zrobili. Niestety ludzie nie czytają dłuższych analiz. Wolą krótkie stories, rolki na Instagramie czy filmiki. Nie sprawdzamy, czy osoby, które wrzucają sensacyjne niusy, są wiarygodne. Choć zdarzają się influencerzy, którzy zanim coś opublikują, weryfikują informacje. Świetnym przykładem jest Łukasz Bok, który założył na Facebooku profil "Konflikty i katastrofy światowe".
W mediach społ. pojawiają się fałszywe informacje, że w Przemyślu i powiatach przygranicznych doszło do poważnych przestępstw krymin.: włamań, napaści i zgwałceń. To nieprawda. Policja nie odnotowała zwiększonej ilości przestępstw w związku z sytuacją na granicy. #StopFakeNews
— Podkarpacka Policja (@Rz_Policja) March 1, 2022
Czy to oznacza, że do wszystkiego, co czytamy w sieci, musimy podchodzić z rezerwą?
- Absolutnie. Tu działa zasada ograniczonego zaufania. Czasem nawet duże agencje prasowe się mylą. Kilka dni temu AP podała informację, że mer Kijowa Witalij Kliczko przyznał, że jego miasto zostało ze wszystkich stron otoczone. Okazało się, że agencja prawdopodobnie źle przetłumaczyła jego słowa. Niestety do wszystkich wiadomości musimy podchodzić z dużą dozą ostrożności. Nasze stowarzyszenie przygotowało poradnik, który składa się z dwunastu zasad weryfikacji informacji. Lepiej sprawdzić kilka razy główne media niż uprawiać tzw. doomscrolling, czyli uporczywie poszukiwać informacji, przeglądając cały czas feeda i swoje media społecznościowe. Takie zachowania mogą źle wpływać na nasze zdrowie psychiczne. Od dwóch lat jesteśmy bombardowani negatywnymi informacjami: najpierw pandemią, teraz - wojną w Ukrainie. We wtorek media społecznościowe zalała fala rasistowskich komentarzy w stosunku do osób o innym kolorze skóry uciekających przez naszą wschodnią granicę. I choć zdementowano informację, że to oni są dominującą grupą uchodźców, to wiadomość poszła w świat i nie wszyscy usłyszeli sprostowanie.
Czy złota zasada dziennikarstwa, że zanim poda się informację, powinno się ją potwierdzić w trzech źródłach, dotyczy teraz wszystkich odbiorców mediów społecznościowych?
- Od początku współpracy z Facebookiem, z którym realizujemy program weryfikacji treści, podkreślamy, że każdy użytkownik nim poda dalej i skomentuje jakąkolwiek informację, powinien zastanowić się, czy jest prawdziwa. Przydaje się tu umiejętność krytycznego myślenia. Często ulegamy wpisom, które oddziałują na nasze emocje. Można je poznać po wykrzyknikach, wyrazistym języku czy odniesieniach do poczucia naszego bezpieczeństwa. Tak było z imigrantami w Przemyślu. Padła informacja, że grasują tam bojówki i sutenerzy, dlatego kobiety muszą na siebie uważać. Przyjrzyjmy się, jakim językiem jest napisana informacja, czy nie zawiera błędów ortograficznych i gramatycznych, czy była wcześniej opisywana w mediach. I nie chodzi tu tylko o agencje fact-checkingowe, ale też duże redakcje, takie jak "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita" czy portale internetowe Onet albo Interia. Ogólnopolskie media telewizyjne i radiowe to miejsca, w których warto takie informacje weryfikować. Jeżeli zastanawiającej nas wiadomości nigdzie nie znajdziemy, zachęcam, by nam ją przesłać. Wystarczy wypełnić formularz na naszej stronie. Staramy się przyjrzeć każdemu zgłoszeniu.
Już widzę komentarze, że nazwy redakcji, które pani wymieniła, to medialny mainstream. I będą pytać, gdzie jest miejsce dla niezależnych mediów, tych które widzą więcej, nie ulegają wpływom różnych sił i mówią prawdę.
- Od początku pandemii koronawirusa są w sieci miejsca, które warto zapisać w cudzysłowie jako niezależne. Pod przykrywką swojej niezależności publikują dezinformację. Jeżeli ktoś nie wierzy ogólnopolskim mediom, może sprawdzać międzynarodowe agencje. Potrzebna jest znajomość języka obcego albo umiejętność korzystania z Google Translatora. Niestety treści dezinformacyjnych przybywa. W ramach International Fact-Checking Network, czyli międzynarodowej sieci organizacji, która łączy i wspiera inicjatywy fact-checkingowe na całym świecie, do której należymy, obserwujemy kto i jakie fake newsy na bieżąco publikuje. Kilka dni temu w mediach społecznościowych coraz większą popularność zdobyły zdjęcia Witalija Kliczki z karabinem, który miał aktywnie uczestniczyć w obronie Kijowa. Okazało się, że zrobiono je jeszcze przed inwazją rosyjskich wojsk, podczas ćwiczeń w 2021 r. Zdjęcia mera Kijowa w ciągu dwóch dni miały kilkadziesiąt tysięcy udostępnień i szybko rozeszły się w polskim internecie. Zdementowały ją również m.in. agencje Reutera i AFP, ponieważ zdjęcia w tym samym błędnym kontekście pojawiły się również poza Polską. To przykład dezinformacji, która powoduje zamieszanie. Nie tylko dlatego, że użyto ich niezgodnie z prawdą, ale mogły być informacją dla wroga, że w Kijowie jest tak źle, że już mer osobiście musi bronić zarządzanego przez siebie miasta. Warto o tym pomyśleć, zanim wrzuci się jakiekolwiek zdjęcie na swój profil.
Ta wojna jest wyjątkowa, bo nigdy wcześniej w tak dużym stopniu nie mieliśmy do czynienia z dezinformacją, która staje się niemal takim samym orężem w walce, jak tradycyjna broń. Czy korzystają z niej oba państwa?
- Na początku konfliktu było dużo dezinformacji proukraińskiej. Przykładem jest zdjęcie, które miało rzekomo przedstawiać zestrzelenie rosyjskiego samolotu. Informację na ten temat pierwszego dnia wojny udostępniła redakcja "KyivPost" bez wyjaśnienia, kiedy zostało faktycznie wykonane. Rozpowszechniane w sieci zdjęcie przedstawiało sytuację z 1993 r., gdy w ramach pokazu w Wielkiej Brytanii doszło do zniszczenia rosyjskiego myśliwca MiG-29. Informacja z dołączonym zdjęciem miała podnieść morale Ukraińców. Ale jest i druga strona medalu. Rosjanie mogą ten fakt wykorzystać później w swojej propagandzie. Powiedzą, że to Ukraińcy wrzucają fałszywki i sieją dezinformację.
A jeśli chodzi o Rosjan?
- Od weekendu nasila się przekaz antyukraińskiej propagandy. Widać to po języku, jakiego się używa, informacji nacechowanych emocjonalnie, wywoływaniu paniki i strachu przez brakiem pieniędzy w bankomatach i paliwa na stacjach benzynowych. Pojawiają się informacje o zagrożeniu dla życia naszych bliskich poprzez przedzieranie się do Polski imigrantów z różnych państw.
Chodzi o wzbudzenie paniki?
- I wywołanie chaosu informacyjnego. Gdy napływa do nas tyle wiadomości naraz, nie jesteśmy w stanie nadążyć za tym, co się dzieje, więc przestajemy to tak uważnie obserwować. Przez to możemy nie wyłapać najistotniejszych informacji albo przestajemy je weryfikować i podajemy je dalej, co wprowadza jeszcze większy chaos.
Kto jest najbardziej podatny na dezinformację?
- Młodzież korzystająca z nowych mediów i osoby starsze niekoniecznie świadome, jakie schematy wykorzystuje się w świecie dezinformacji. Ale podatni na fake newsy jesteśmy wszyscy, bo niemal każdy z nas ma konta w mediach społecznościowych, a to jest siedlisko kłamliwych informacji. Ci, którzy całe dnie spędzają na Facebooku, oglądają relacje na Instagramie, są bardziej narażeni.
Oglądała pani przesłuchania pojmanych przez Ukraińców rosyjskich żołnierzy?
- Ciężko zweryfikować, czy są aktualne, ponieważ równolegle pojawiają się stare nagrania, które nie odwołują się do aktualnej sytuacji. Widziałam np. zdjęcia w poście z opisem sytuacji, jak dwóch rosyjskich żołnierzy miało pójść na komisariat policji i poprosić tam o paliwo do czołgu, bo im się skończyło. W tamtym momencie nie udało nam się potwierdzić, czy nagranie jest prawdziwe i pochodzi sprzed kilku dni. Nie było go w żadnych oficjalnych źródłach. Dlatego tak ważne jest powstrzymywanie się przed udostępnianiem sensacyjnych newsów.
Było też kilka filmów, na których rosyjscy żołnierze zeznają, że mieli być na ćwiczeniach wojskowych, a ku ich zaskoczeniu stali się uczestnikami wojny, w której nie chcą uczestniczyć i marzą o powrocie do domu. Wniosek: Rosja posłała do walki chłopców, którzy zostali nieświadomie wykorzystani i są niedoświadczeni. Widać strach w oczach młodych Rosjan. Czyli to świetna wiadomość dla ukraińskich żołnierzy, która podnosi ich morale. I przykład dezinformacji ze strony Ukraińców, którzy z premedytacją wykorzystali to, żeby osłabić przeciwnika?
- To manipulacja emocjami i naszymi odczuciami. Dostajemy przekaz, że Romowie ukradli Rosjanom czołg, że wojska Putina mają racje żywnościowe przeterminowane rzekomo o siedem lat. Nagranie udostępnione w sieci pod koniec zeszłego tygodnia z jeńcami wojennymi i dopiskiem, że jest nowe, okazało się fałszywką, bo pochodziło z 2015 r. Takich materiałów nie powinno się udostępniać dalej. Dopóki ich nie sprawdzimy, powielamy dezinformację, dlatego najważniejsza jest ostrożność i ograniczone zaufanie.
Na początku inwazji Rosji na Ukrainę pojawiły się dwa obrazki. Jeden to grafika przedstawiająca artylerię, która głosi, że media wykorzystują stare zdjęcie z 2014 r. do kreowania "wyimaginowanej wojny" w Ukrainie, za czym ma stać wielki międzynarodowy spisek, którego celem jest przestraszenie ludzi i pozbawienie ich wolności. Grafika z pojazdami artylerii powstała jednak w 2022 r., a zatem nieprawdą była informacja, że media wykorzystały to zdjęcie do siania paniki wśród odbiorców. Drugie było zdjęcie rannej kobiety z Ukrainy, które miało być zrobione w 2018 r. Fotografia była jednak autentyczną dokumentacją rosyjskiego ataku w trakcie wojny w Ukrainie i pochodzi sprzed kilku dni. W obu przypadkach mamy odwrócenie schematu, który dotąd znaliśmy: zdjęcia są prawdziwe, ale sugerowano, że zrobiono je kilka lat wcześniej.
- To stosunkowo nowe zjawisko, którego dotąd nie identyfikowaliśmy. W poprzednich latach fake news najczęściej polegał na tym, że dla zobrazowania sytuacji wstawiano archiwalne zdjęcie zrobione w innych okolicznościach. Teraz stało się na odwrót. To próba wyrwania fotografii z aktualnego kontekstu i dopisania do niej nowej historii. W tym przypadku próbowano wmówić ludziom, że wojny w Ukrainie nie ma. Jednak od kilku dni widzimy mnóstwo przykładów na to, że rosyjska inwazja nie jest wyimaginowana. Filmy w mediach społecznościowych pokazują nam, jak Rosjanie najechali na Ukrainę i niszczą budynki mieszkalne, szkoły, sierocińce, czyli miejsca, które nie są strategiczne.
Da się od razu rozpoznać, że materiał jest fejkiem?
- Osoby dezinformujące są na tyle inteligentne, że cały czas kombinują i coś zmieniają. Choć są takie filmy czy zdjęcia, gdzie od razu widać, że coś jest nie tak. Przykładem jest nagranie sprzed paru dni rzekomo pochodzące z Placu Czerwonego w Moskwie, na którym jest dużo śniegu. Było nieprawdziwe, bo w tym czasie w stolicy Rosji śniegu już nie było. Dodatkowo okazało się, że samo nagranie pochodzi z 2021 r. z Petersburga. Jeśli coś uderza w moje emocje, to sygnał, że to może być dezinformacja, która żeruje na naszych emocjach. Jeśli w tytule czytamy o nowym porządku światowego rządu, to od razu zapala mi się lampka i wiem, że muszę uważnie to przeczytać. W czasie pandemii fake newsy często odwoływały się do ograniczania naszej wolności.
"Brawo za odwagę", "Szykuje nam się niezły bajzel", "Dobra robota. Dziękuję, że jesteście", "Dziękuję całej redakcji za pokazywanie prawdy, zwłaszcza tej niewygodnej". To kilka komentarzy pod filmem, który w ciągu jednego dnia ma prawie 200 tys. wyświetleń. Głównym bohaterem jest rzekomy ratownik medyczny, który obok namiotu dla uchodźców zza wschodniej granicy opowiada, że Ukraińcy, którzy przyjechali do Polski, zabierają nam koce, wyrywają łóżka. Jak piszecie, mężczyzna wcale nie jest ratownikiem medycznym, tylko założył odblaskową kamizelkę i wprowadza zamęt. Z komentarzy pod filmem nie można się tego dowiedzieć, bo są same pochwały od internuatów za pokazywanie niewygodnej prawdy. Czy ta cała baza komentariatu też jest wprzęgnięta w mechanizm dezinformacji czy to są prawdziwe wpisy tych, którzy przypadkowo trafili na to nagranie?
- Jeśli jeden film nagle się wybija i staje się viralem, co zdarza się często przy dezinformacji, to później konto, z którego opublikowano nagranie, zyskuje popularność. Tak było w czasie pandemii koronawirusa, gdy grupy osób nachodziły szpitale, próbując demaskować rzekomy spisek i udowadniając, że nie ma tam żadnych chorych. Gdy pod takimi filmami pojawiają się pytania o źródło informacji, zazwyczaj pozostają bez odpowiedzi. Trudno powiedzieć, czy komentarze, które pan przytoczył, są prawdziwe, bo prawdziwi użytkownicy również powielają dezinformacje. Ale zapewne część opinii zamieszczają boty i internetowi trolle.
Czy odpowiedzialnym byłoby opublikowanie filmu z fałszywym ratownikiem i zaznaczenie, że to przykład dezinformacji?
- Zachęcam, by nagrania nie udostępniać, nie lajkować i nie komentować. Jeśli musimy ten post podać dalej, żeby go np. zdementować, najlepiej dać samo zdjęcie z wielkim, czerwonym napisem, żeby każdy zauważył, że to fałszywa informacja. Pamiętajmy, że każde udostępnienie, każdy lajk i każdy komentarz podbijają algorytmy Facebooka i w ten sposób poszerzamy zasięg szkodliwego posta.
Jaki najbardziej absurdalny fake news pani słyszała?
- O amerykańskich służbach specjalnych US Neavy SEALs, które najechały ranczo Billa Gatesa z powodu rzekomo popełnionych przez niego przestępstw o charakterze pedofilskim w podziemnych korytarzach. Miliardera miała obronić jego grupa ochroniarska. Historia była tak absurdalna, że trudno było w nią uwierzyć, tym bardziej, że nie pisały o niej żadne media oprócz jednej strony o charakterze satyrycznym. Ale sporo osób uwierzyło i nawet cieszyło się, że wreszcie dostało się Gatesowi. Czasem historie opisywane przez największe redakcje są elementem teorii spiskowych. Tak było z wokalistką Katy Perry, która miała opowiadać o przypadkach kanibalizmu w wywiadzie, a wszystko zaczęło się od piosenki "Bon Appétit". Klip do niej przedstawiał piosenkarkę, jak jest przyrządzana przez szefów kuchni. Historia o kanibaliźmie miała być częścią afery Pizzagate, która była bardzo popularna w tamtym czasie w Stanach Zjednoczonych.
Czy w pewnym momencie uodpornimy się na dezinformację i przestanie być ona tak skuteczna jak w ostatnich latach?
- Jeżeli podejdziemy do problemu systemowo, to powinno nam się udać zminimalizować oddziaływanie dezinformacji. Wiele organizacji fact-checkingowych edukuje społeczeństwo, jak odróżniać prawdę od fake newsa. Także coraz więcej osób i szkół jest tym zainteresowanych i zgłasza się do nas na warsztaty, podczas których uczymy krytycznego myślenia.
Gdyby przenieść wojnę informacyjną Rosji z Ukrainą na grunt piłkarski, to jaki mamy wynik?
- Dezinformacja rosyjska jest w bardzo dużym natarciu, ale wojna informacyjna wciąż trwa, więc jest za wcześnie, by podać końcowy wynik. Obecnie to Rosjanie są przy piłce i atakują, chociaż nie jest im łatwo przebić się ze swoją propagandą przez solidarne z Ukrainą zachodnie media.
Dołącz do dyskusji: Fake newsy elementem wojny na Ukrainie. Kinga Klich z Demagoga: "nawet duże agencje prasowe się mylą"