SzukajSzukaj
dołącz do nas Facebook Google Linkedin Twitter

Kamil Durczok nie trafi do aresztu, musi zapłacić 100 tys. zł poręczenia

Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim oddalił zażalenie prokuratury na niezastosowanie aresztu tymczasowego wobec Kamila Durczoka, podwyższając poręczenie majątkowe z 15 do 100 tys. zł. Dziennikarzowi postawiono zarzuty po tym, jak pod koniec lipca po pijanemu spowodował kolizję na autostradzie.

Kamilowi Durczokowi po kolizji, którą spowodował 26 lipca na autostradzie A1 w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego, mając 2,6 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, prokuratura postawiła dwa zarzuty: prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwości oraz wywołania bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym.

Za pierwsze z tych przestępstw grozi do dwóch lat więzienia, do 60 tys. zł grzywny i zakaz prowadzenia pojazdów do 15 lat, a za drugie - od 9 miesięcy do 12 lat więzienia.

Durczok zaraz po zdarzeniu trafił do izby zatrzymań, dwa dni później został przesłuchany przez prokuratora. Przyznał się do zarzutu kierowania autem pod wpływem alkoholu.

W poniedziałek 29 lipca sąd rejonowy w Piotrkowie Trybunalskim oddalił wniosek prokuratury o tymczasowe aresztowanie dziennikarza. Zdecydował natomiast o innych środkach zapobiegawczych wobec niego: 15 tys. zł poręczenia majątkowego, dozorze policyjnym i zakazie opuszczania kraju.

Bez aresztu, poręczenie podwyższone do 100 tys. zł.

Kilka dni później postępowanie w tej sprawie od Prokuratury Rejonowej przejęła Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim. Zdecydował o tym zastępca prokuratora okręgowego.

Prokuratura Okręgowa zgodnie z zapowiedzią skierowała zażalenie na brak aresztu wobec Durczoka. Nie ujawniała treści pisma, tłumacząc, że najpierw powinien zapoznać się z nim sąd.

W środę Sąd Okręgowy w Piotrkowie Trybunalskim oddalił zażalenie prokuratury. Jednocześnie podwyższył poręcznie majątkowe wymagane od Durczoka z 15 do 100 tys. zł.

Analizowana krew i trasa przejazdu Durczoka

Obecnie Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim stara się ustalić, z jaką prędkością Kamil Durczok jechał autostradą A1 i ile samochodów mógł minąć. Dziennikarz zeznał, że wyjechał z Władysławowa, gdzie przez kilka dni był u swojego brata prowadzącego tam restaurację. Do okolic Piotrkowa przejechał na A1 ok. 370 km.

Prokuratura zwróciła się do Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad o szczegółowe dane dotyczące natężenia ruchu na autostradzie A1. - Na tej podstawie będziemy udowadniać, że zagrożenie dotyczyło co najmniej dziesięciu osób, bo tylko to uprawnia nas do przedstawienia surowszego z zarzutów - poinformował Witold Błaszczyk w rozmowie z TVN24.

Śledczy zwracają też uwagę, że podczas samej kolizji Kamil Durczok nie zatrzymał się zaraz po uderzeniu w pachołki, tylko po tym jak w jego samochodzie otworzyły się poduszki powietrze. Dla prokuratury to kolejny argument do postawienia zarzutu wywołania zagrożenia katastrofy w ruchu lądowym.

Nie ustalono na razie, z jaką prędkością poruszał się Durczok. Natomiast świadkowie kolizji zeznali, że ich zdaniem było to dużo więcej niż dozwolone w tym miejscu 70 km/h.

Zaraz po zatrzymaniu pobrano krew Kamila Durczoka, jest ona badana m.in. na zawartość innych substancji psychoaktywnych niż alkohol. Wyniki mają być znane w ciągu kilkunastu dni, przy czym nie wpłyną na postawienie dziennikarzowi kolejnych zarzutów. - Może mieć to jednak kluczowe znaczenie w perspektywie procesu. Sąd może surowiej potraktować kierowcę, który nie tylko był nietrzeźwy, ale również był pod wpływem innych substancji - zaznaczył Witold Błaszczyk.

Innym badanym wątkiem jest możliwa obecność w samochodzie innej osoby. Niektóre media podawały, że z Durczokiem jechała 20-letnia kobieta poznana przez niego kilka dnia wcześniej pod Krakowem. Jednak świadkowie kolizji nie zauważyli, żeby z auta wysiadał ktokolwiek poza dziennikarzem. W aucie był natomiast pies Durczoka (dziennikarz regularnie chwalił się nim na Instagramie), który na krótko trafił do miejscowego schroniska dla zwierząt, skąd został odebrany przez brata dziennikarza.

Durczok przeprosił, tłumaczył się podczas przesłuchania

Trzy dni kolizji, zaraz po posiedzeniu sądu w sprawie wniosku o jego tymczasowe aresztowanie, Kamil Durczok wygłosił krótkie oświadczenie, zezwalając na publikację w mediach swojego wizerunku w kontekście sprawy.

- Bardzo, bardzo wszystkich przepraszam. Wszystkich, którzy we mnie wierzyli i mi ufali. To są dla mnie bardzo trudne dni. Mam pełną świadomość, że to, co się wydarzyło, jest karygodne. Ani przez moment nie zaprzeczałem faktom , które zgromadziła policja i prokuratura - stwierdził Durczok. - Pozostaje mi przeprosić widzów, internautów, czytelników. Przede wszystkim chciałbym przeprosić moich najbliższych, bo zostali narażeni na infamię, cierpienia, na które w najmniejszym stopniu nie zasłużyli - dodał.

- Proszę o publikację mojego wizerunku. Ja się nazywam Kamil Durczok - zaznaczył. Nie chciał natomiast komentować wyroku sądu, tłumaczył, że nigdy tego nie robił. Nie odpowiadał też na pytania. - Jestem w takim stanie psychicznym po tych kilku dniach... - tłumaczył.

Z kolei w zeznaniach w prokuraturze, do których dotarł „Super Express”, Durczok miał poinformować, że wracał autostradą A1 na południe Polski z Władysławowa, dokąd pojechał w poniedziałek 22 lipca razem z 20-letnią kobietą poznaną niedługo wcześniej pod Krakowem.

W nadmorskiej miejscowości brat dziennikarza prowadzi restaurację. Durczok przyznał, że przez cztery dni pobytu pili tam różne alkohole, głównie piwo i wino. Natomiast w piątek rano, zaraz przed wyjazdem na południe, dziennikarz wypił jeszcze dwa piwa.

Dziennikarz starał się tłumaczyć, dlaczego mimo to zdecydował się na długą podróż samochodem. - Czułem, że mogę prowadzić auto. Na trasie nic złego się nie działo. W mojej ocenie nie przekraczałem prędkości - miał stwierdzić. Podał też powody kilkudniowego pijaństwa: długi spór sądowy z tygodnikiem „Wprost”, trudny rozwód z żoną oraz problemy zdrowotne, wskutek których w połowie lipca przez kilka dni miał być hospitalizowany, ponadto brał leki na serce.

- Szukałem rozluźnienia w alkoholu. Całe moje życie legło w gruzach. Moja psychika jest w rozsypce - powiedział Durczok. Przyznał, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji jazdy po pijanemu. - To mój największy błąd, bardzo mi wstyd. Jestem świadomy końca kariery - stwierdził.

Durczok wygrał i przegrał z „Wprost” w sądzie, zamknął Silesion.pl

Procesy sądowe Kamila Durczoka z „Wprost” (wydawanym przez PMPG Polskie Media) dotyczą publikacji tygodnika z lutego 2015 roku. W kilku tekstach zarzucono Durczokowi mobbingowanie i molestowanie podlegających mu pracowników „Faktów” (głównie kobiet), powołując się na anonimowych informatorów. W jednym artykule opisano pobyt dziennikarza w mieszkaniu znajomej, w którym interweniowała policja, a na zdjęciach pokazano jego rzeczy osobiste.

Po publikacji pierwszego z tych tekstów TVN powołał komisję wewnętrzną, która po rozmowach z wieloma pracownikami ustaliła, że w redakcji „Faktów” były trzy przypadki stosowania mobbingu i molestowania. Nie wskazano, że sprawcą był Kamil Durczok, ale jednocześnie za porozumieniem stron rozwiązano z nim umowę, a poszkodowanym zapłacono rekompensatę.

Durczok w pozwie przeciw wydawcy i dziennikarzom „Wprost” domagał się przeprosin i 2 mln zł odszkodowania. W procesie jako świadkowie zeznawało wielu obecnych i byłych pracowników TVN, m.in. dziennikarze oraz Adam Pieczyński, członek zarządu firmy kierujący pionem informacyjnym.

W maju ub.r. Sąd Okręgowy w Warszawie w całości oddalił pozew Durczoka. „Wprost” poinformował o tym w artykule promowanym na okładce, zaznaczając, że w trakcie procesu była pracownica TVN potwierdziła, że dziennikarz proponował jej seks, przy czym użył nieco innych słów niż te zacytowane w artykule tygodnika. - Sąd dał jej wiarę, bo uznał (na podstawie raportu komisji TVN oraz zeznań innych świadków), że Durczok w podobnie niestosowny sposób zachowywał się także wobec innych pracownic - zaznaczono w tygodniku.

Durczok wygrał natomiast proces dotyczący artykułu o pobycie w mieszkaniu znajomej. W pozwie domagał się publikacji przeprosin na okładce tygodnika i trzech kolejnych stronach „Wprost” oraz 7 mln zł zadośćuczynienia. W maju 2016 roku Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł o zamieszczeniu przeprosin we wskazanej formie i zapłacie 500 tys. zł. Wydawca tygodnika złożył apelację, a sąd drugiej instancji w kwietniu ub.r. utrzymał wyrok w zakresie przeprosin, obniżając kwotę zadośćuczynienia do 150 tys. zł.

W lutym br. „Wprost” zamieścił przeprosiny w zasądzonej formie. Przy czym tygodnik ukazał się z podwójną pierwszą stroną, na drugiej zamiast przeprosin pojawiło się pytanie do Durczoka: „Sąd ustalił: Molestował! Dlaczego nie przeprasza ofiar?”.

- Tak się kończą kłamstwa i oszczerstwa. Oczywiście WPROST już wyje i tłumaczy, że przeprasza ale nie przeprasza, bo inny proces wygrał. Niczego nie wygrał! - skomentował to Kamil Durczok na Twitterze. - Więcej: to smutna wiadomość - Wprost nie rozróżnia wyroku prawomocnego od nieprawomocnego. Ale ich musi boleć - dodał.

W TVN Kamil Durczok pracował w latach 2006-2015, wcześniej przez 13 lat był związany z Telewizją Polską. W obu firmach prowadził najważniejsze programy informacyjne i niektóre publicystyczne, w TVN był dodatkowo szefem „Faktów”.

Po rozstaniu z tym nadawcą i upływie 1,5-rocznej okresu zakazu konkurencji Durczok uruchomił swój serwis internetowy Silesion.pl dotyczący głównie regionu śląskiego. Początkowo w redakcji pracowało ponad 20 osób, zapowiadano relacje z wykorzystaniem dronów. Na początku kwietnia br. serwis przestał być aktualizowany, a pod koniec miesiąca definitywnie zniknął z sieci. Eksperci z branży internetowej komentowali dla Wirtualnemedia.pl, że prawdopodobnie przy sporych kosztach bieżących nie osiągał odpowiednich wpływów reklamowych, bo nie przyciągnął internautów na stałe ciekawymi treściami.

Od zamknięcia Silesion.pl Kamil Durczok pozostaje nieaktywny w mediach społecznościowych, wcześniej regularnie komentował wydarzenia polityczne i zamieszczał treści z życia prywatnego.

W październiku 2016 roku Durczok zaczął prowadzić cotygodniowy program publicystyczny w Polsat News - najpierw „Durczokrację”, a potem „Brutalną prawdę. Durczok ujawnia”. Ze stacją rozstał się z końcem 2017 roku.

Dołącz do dyskusji: Kamil Durczok nie trafi do aresztu, musi zapłacić 100 tys. zł poręczenia

13 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiek z postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl
User
AS
Nie trafi do aresztu, ale raczej pójdzie do więzienia. Chyba że zapadnie wyrok w zawieszeniu na 2-3 lata i odebranie prawa jazdy na x lat. Tak czy siak, medialna kariera redaktora raczej się zakończyła. Przykre
0 0
odpowiedź
User
Bartosz
TVP pis mu zapłaci mają 500 plus
0 0
odpowiedź
User
ui
Brawo sad dlataego kazdy zatrzymany pijak w Polsce z promilem 2,6 jezeli zostanie złapany za kierownica powinien w ciagu trzech dni zostac zwolniony z aresztu zeby spokojnie mogł sie cieszy ze nikogo nie zabił a jezeli nawet kogos zabij na pasach tak jak P Najsztub dalej bedzie udawal ze nic sie niestało
0 0
odpowiedź