Maciej Orłoś: źle, że Telewizja Polska nie jest chroniona
- Bardzo złe jest to, iż Telewizja Polska nie jest chroniona i nie ma swego rodzaju parawanu, który chroniłby ją przed polityką, rozdaniami politycznymi czy partyjnymi - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Maciej Orłoś.
- Rozdań na przestrzeni ostatniej dekady było bardzo dużo, wcześniej oczywiście także były. Te rozdania są różne, mogą mi bardziej lub mniej odpowiadać, ale sądzę, że to nie służy stabilności tej instytucji, która - przecież - ma być publiczna. Myślę, że dopóki nie będzie nowej ustawy medialnej, która chroniłaby media publiczne właśnie przed takimi mechanizmami, przed polityką, wciąż będzie tak jak jest. Ciągłe zmiany są fatalne i dla widzów i dla dziennikarzy i dla samej instytucji. Dla jej funkcjonowania, dla programu, dla finansów, dla wszystkiego - mówi Maciej Orłoś.
Maciej Orłoś jednocześnie bardzo ceni sobie fakt, że z TVP związany jest od ponad 20 lat. - To duża wartość, rzeczywiście rzadko w Polsce spotykana, że ktoś jest w jednym miejscu tak długo. To zapewnia jakąś ciągłość i widzowie to doceniają. Oczywiście pod warunkiem, że ta osoba się sprawdza w danym programie, nie tkwi w nim na siłę. W Polsce jest to jeszcze rzadkie dlatego, że od 1989 roku, czyli przełomu, minęły dopiero 22 lata - wyjaśnia Maciej Orłoś.
Orłoś zapowiada także, że nie da się skusić propozycjami z innych stacji telewizyjnych.
- (…) Przejść do innej stacji po to tylko, żeby przejść - nie ma sensu. Jeżeli czuję się dobrze w jakimś miejscu, są dobre wyniki, ludzie mnie akceptują itd. - to po co mam to zmieniać? Gdybym dostał propozycję, która byłaby naprawdę rewelacyjna i stwierdziłbym, że to jest dla mnie interesujące, że warto, to być może tak bym zrobił. Ale nie było tak dobrej propozycji - mówi Maciej Orłoś.
Dziennikarz jest bardzo dumny, że od ponad 20 lat ma szansę współpracować z „Teleexpressem”. - Widzowie po prostu lubią ten program. Od wielu lat utrzymuje się on na wysokim poziomie pod względem oglądalności. Mówimy nieco innym językiem niż pozostałe programy informacyjne. Poczucie humoru to kolejny element, który wyróżnia „Teleexpress”, do tego skrótowość, krótka forma sprawia, że widz może otrzymać informacje w krótkim czasie, w pigułce. Nie tylko te najważniejsze, również te, których nie ma gdzie indziej w telewizji, czyli sporo różnych ciekawostek z Polski. Badania wykazują, że widzowie cenią sobie obiektywizm, brak stronniczości. Staramy się, by tak było, jeśli chodzi o sprawy dotyczące polityki. Do tego twarze, do których widzowie się przyzwyczaili na przestrzeni lat - podkreśla Maciej Orłoś.
Z Maciejem Orłosiem, jednym z najbardziej znanych polskich dziennikarzy, rozmawiamy o „Teleexpressie”, z którym jest związany od ponad 20 lat, realiach panujących w TVP, polskim i zagranicznym rynku telewizyjnym, pomysłach na nowe programy, a także m.in. o literaturze.
Krzysztof Lisowski: „Teleexpress” obchodzi właśnie jubileusz 25-lecia. Pan jest związany z tym programem od 1991 roku. W czym tkwi jego sukces?
Maciej Orłoś: Jest to sprawa w gruncie rzeczy prosta: widzowie po prostu lubią ten program. Od wielu lat utrzymuje się on na wysokim poziomie pod względem oglądalności, z kilku powodów. Po pierwsze sprawa języka: mówimy nieco innym językiem niż pozostałe programy informacyjne - nasz język jest mniej oficjalny, bardziej potoczny, są żarty, gra słów, zabawne puenty. Poczucie humoru to kolejny element, który wyróżnia „Teleexpress”, do tego skrótowość, krótka forma sprawia, że widz może otrzymać informacje w krótkim czasie, w pigułce. Nie tylko te najważniejsze, również te, których nie ma gdzie indziej w telewizji, czyli sporo różnych ciekawostek z Polski. Badania wykazują, że widzowie cenią sobie obiektywizm, brak stronniczości. Staramy się, by tak było, jeśli chodzi o sprawy dotyczące polityki. Do tego twarze, do których widzowie się przyzwyczaili na przestrzeni lat – np. Marek Sierocki, który jest związany z „Teleexpressem” od 25 lat, czyli od samego początku. Ja jestem w redakcji od 20 lat, Beata Chmielowska-Olech od 13. Widzowie bardzo cenią żarty na zakończenie programu. No i muzyka – ona jest od początku i pozostała, mimo iż czasy się zmieniły. To też jest taki stały element, który się zrósł z programem i widzowie go akceptują.
Formuła „Teleexpressu” na przestrzeni tych 25 lat tak bardzo się nie zmienia, właściwie program wygląda niemal tak samo jak na początku. Dlaczego?
Myślę, że na przestrzeni lat kolejni szefowie – Telewizji Polskiej, Programu 1 i szefowie naszej redakcji uznawali, że skoro program dobrze funkcjonuje, skoro jest lubiany i ma bardzo wysoką oglądalność, to lepiej nie zmieniać jego formuły. A dlaczego widzowie oglądają „Teleexpress”? Jest kilka przyczyn. Program od początku jest w tej samej stacji telewizyjnej, na tej samej antenie i o tej samej porze (na początku o 17.15, a potem zawsze o 17.00) – to bardzo sprzyja i pomaga widzom przyzwyczaić się do programu. Godzina 17.00 to pierwszy moment, kiedy ludzie mogą w skondensowanej formie usłyszeć wszystko, co danego dnia się wydarzyło najważniejszego. Potem być może oglądają kolejne programy informacyjne, ale „Teleexpress” jest pierwszy. Myślę, że można mówić o swoistym fenomenie „Teleexpressu”. To, co Pan powiedział jest prawdą: od 1986 roku czasy się zmieniły: zmienił się ustrój, nastąpił rozwój technologiczny itp., a „Teleexpress” wciąż jest lubianym programem, mimo, iż jego formuła zmieniła się w niewielkim stopniu.
Pod adresem TVP często były kierowane zarzuty dotyczące stronniczości (np. „Wiadomości”). „Teleexpressowi” raczej udawało się zachować neutralność. Dlaczego?
Miło, że zostało to zauważone… Zresztą właśnie widzowie również to zauważają, co potwierdzają badania. Niezależnie od tego, co się dzieje w Telewizji Polskiej, uważam, że bardzo dużo zależy od konkretnych osób, które kierują danym programem. Można mówić, że „Teleexpress” miewał szczęście do takich osób, które potrafiły w odpowiednich momentach uderzyć pięścią w stół i powiedzieć: nie. Czyli potrafiły zawalczyć o obiektywizm, uchronić się przed próbami ingerowania w zawartość programu, w układ informacji. A poza tym, „Teleexpress” był zawsze jednak mniej narażony na ingerencje partyjne czy polityczne niż np. „Wiadomości”. Pewnie dlatego, że był postrzegany jako program lżejszy, mniej poważny.
Jak się pracuje z obecnym przełożonym, Jerzym Modlingerem, który szefem jest od kilku miesięcy?
Jerzy Modliger jest osobą, z którą pracuję pierwszy raz. Był wcześniej w telewizji, ale nie znaliśmy się. Mamy w jakimś stopniu podobne, trochę opozycyjne, korzenie, związane jeszcze z czasami przed przełomem, z latami 80. Bardzo lubię pracować z ludźmi, którzy są na poziomie, są osobami kulturalnymi, obdarzonymi podobnym poczuciem humoru, postrzeganiem rzeczywistości i zadań, które dotyczą programu.
Jest Pan związany z Telewizja Polską od wielu lat. Jak to jest pracować w tej samej instytucji, w której wszystko ciągle się zmienia? Poza tym ciągle mamy do czynienia z transferami... Czy nigdy nie miał Pan pokusy, żeby przejść do jakiejś stacji komercyjnej?
To duża wartość, rzeczywiście rzadko w Polsce spotykana, że ktoś jest w jednym miejscu tak długo. To zapewnia jakąś ciągłość i widzowie to doceniają. Oczywiście pod warunkiem, że ta osoba się sprawdza w danym programie, nie tkwi w nim na siłę. W Polsce jest to jeszcze rzadkie dlatego, że od 1989 roku, czyli przełomu, minęły dopiero 22 lata. Natomiast w państwach, gdzie od wielu lat, czy pokoleń jest stabilna demokracja, długie przebywanie osoby w jednym miejscu w telewizjach jest częstsze. Przychodzi mi do głowy – nie dlatego, bym chciał się porównywać – Larry King, który niedawno odszedł na emeryturę. On ma 75 lat, program „Larry King Live” stworzył w wieku 50, i przez 25 lat go prowadził! Pewnie robiłby to jeszcze dłużej, gdyby był trochę młodszy. I nikomu nie przychodziło do głowy zastanawiać się, dlaczego tak długo to trwa i dlaczego nie przeszedł do innej stacji. Po prostu dlatego, że podobało mu się to, co robił, widzowie to akceptowali, a stacja była zadowolona. A te różne transfery, o których Pan wspominał, wynikały zapewne z tego, że ludzie szukali swoich miejsc na rynku, który się zresztą rozwijał. Ja również miałem propozycje, ale przejść do innej stacji po to tylko, żeby przejść – nie ma sensu. Jeżeli czuję się dobrze w jakimś miejscu, są dobre wyniki, ludzie mnie akceptują itd. – to po co mam to zmieniać? Gdybym dostał propozycję, która byłaby naprawdę rewelacyjna i stwierdziłbym, że to jest dla mnie interesujące, że warto, to być może tak bym zrobił. Ale nie było tak dobrej propozycji.
Czyli na razie nie zobaczymy Pana ani np. w TVN ani w Polsacie?
Zdecydowanie nie [śmiech]. Badania pokazują, że sprawdzam się w „Teleexpressie”, że pasuję do tego programu, że widzowie mnie z nim kojarzą i, że jest to – można powiedzieć – trwałe. W związku z tym nie widzę powodów, żeby z tego rezygnować.
Jak Pan ogólnie ocenia obecną sytuację TVP?
Uważam, że bardzo złe jest to, iż Telewizja Polska nie jest chroniona i nie ma swego rodzaju parawanu, który chroniłby ją przed polityką, rozdaniami politycznymi czy partyjnymi. Rozdań na przestrzeni ostatniej dekady było bardzo dużo, wcześniej oczywiście także były. Te rozdania są różne, mogą mi bardziej lub mniej odpowiadać, ale sądzę, że to nie służy stabilności tej instytucji, która – przecież – ma być publiczna. Myślę, że dopóki nie będzie nowej ustawy medialnej, która chroniłaby media publiczne właśnie przed takimi mechanizmami, przed polityką, wciąż będzie tak jak jest. Ciągłe zmiany są fatalne i dla widzów i dla dziennikarzy i dla samej instytucji. Dla jej funkcjonowania, dla programu, dla finansów, dla wszystkiego.
Prowadził Pan kilka programów kulturalnych np. – „300% normy”. Nie kusi Pana, żeby znowu pójść w tym kierunku?
Myślę o tym, oczywiście, i bardzo bym chciał prowadzić jakiś program telewizyjny oprócz „Teleexpressu”. Zdarzyło mi się to już parę razy. Prowadzę w tej kwestii pewne rozmowy w telewizji, może coś z tego wyniknie…
Ma Pan jakiś autorski pomysł?
Na razie nie chcę o tym mówić.
Ma Pan na koncie książki, „Tajemnicze przygody Kubusia” i „Tajemnicze przygody Meli”, w których pierwowzorami postaci są Pana dzieci. Są w planach kolejne publikacje?
Owszem, jestem w trakcie pisania. Będzie to książka dla starszych dzieci, bo wiek odbiorcy podnosi się wraz z wiekiem moich własnych dzieci – z przedszkola przeskakuje się do pierwszych klas szkoły. Mam nadzieję, że w przyszłym roku coś się ukaże.
Był Pan rzecznikiem prasowym ostatniej edycji festiwalu w Opolu, jakiś czas temu był Pan też związany z festiwalem Eurowizji. Co Pan myśli o współczesnych festiwalach piosenki? O festiwalu opolskim od dawna się mówi, że się wypalił…
Myślę, że ile osób, tyle zdań, to po pierwsze. Po drugie – chyba jednak się nie wypalił, bo wyniki oglądalności tegorocznego festiwalu były bardzo dobre, wyższe od zeszłego roku i lepsze niż w przypadku „Top Trendów”. Wiele osób wraca w myślach np. do lat 70., kiedy ulice wyludniały się podczas transmisji Opola. Ale to były zupełnie inne czasy, wtedy nie było innych telewizji, była to chwila oddechu dla ludzi. Teraz działamy w zupełnie innych warunkach, w innej atmosferze, są inne festiwale. Muzyki jest dookoła nas bardzo dużo – i w stacjach radiowych i w telewizyjnych stacjach muzycznych. Jest masa koncertów w Polsce, i zagranicznych artystów i naszych – więc to jest nieporównywalne. Myślę, że ostatnie wyniki oglądalności świadczą o dużym sukcesie.
Nie tęskni Pan za czasami, kiedy programy w TVP zapowiadali Krystyna Loska lub Jan Suzin?
Cóż, to była zupełnie inna telewizja i zupełnie inne czasy. Gdyby „oprawa” Jedynki pozostała niezmieniona od tamtych czasów, to na pewno byłyby zarzuty, słuszne, że telewizja skostniała i nie reaguje na zmieniającą się rzeczywistość. Trudno mówić o tęsknocie. Ale mogę powiedzieć, że Jan Suzin, był i jest dla mnie niezrównanym mistrzem.
Czy ogląda Pan konkurencyjne stacje telewizyjne?
Bardzo dobrze, że one istnieją, ale prawie w ogóle nie oglądam telewizji, z różnych powodów. Cieszę się, że nie muszę oglądać filmów w stacjach komercyjnych, bo jest DVD, oglądanie filmów przerywanych przez reklamy jest dla mnie nieznośne. Nie przepadam za programami typu show.
Czyli, rozumiem, że Pan nie skusiłby się tak jak Hubert Urbański na prowadzenie np. takiego programu, jak „Bitwa na głosy”?
Nie chcę wypowiadać aż tak zdecydowanych deklaracji. W życiu różnie się układa, różne zdarzają się sytuacje i ze słowem „nigdy” trzeba uważać. Nie czuję się związany z tego typu programami, wolę programy bardziej kameralne. Zdarzało mi się prowadzić show, czy koncert, czy programy z publicznością, więc dałbym sobie radę. Podchodzę do tego zawodowo. Gdyby takie było moje zadanie to bym to zrobił, natomiast jako widz mam inne preferencje – lubię programy przyrodnicze, czasem z dziećmi oglądamy je w stacjach tematycznych, lubię oglądać dobre filmy. Nie jestem fanem programów typu show. Raczej wolałbym obejrzeć klasyczny talk show, którego nie ma w polskich telewizjach. Chodzi mi nawet po głowie, ażeby spróbować samemu stworzyć taki program...
Jak Pan ocenia jako ekspert polski rynek telewizyjny?
Nie jestem ekspertem. A jako nie-ekspert mogę powiedzieć, że główne stacje komercyjne, czyli Polsat i TVN robią to, co mają robić, czyli produkują atrakcyjne programy, zabiegają o widza i zarabiają pieniądze. W dodatku zdarzają im się propozycje ambitne, niekomercyjne, co budzi szacunek. I mogę jeszcze powiedzieć, że Telewizja Polska w niewystarczającym stopniu wypełnia misję nadawcy publicznego.
Czy uważa Pan, że można jakoś zatrzymać proces tabloidyzacji mediów?
Moim zdaniem sprawa jest beznadziejna. Może uderzenie meteoru, odpukać, lub jakaś inna globalna katastrofa spowodowałaby wyginięcie tabloidów, ale bez tego typu szoku, wstrząsu – nie widzę szans.
Czy dziennikarstwo TV to zawód Pana marzeń?
Oczywiście. Na szczęście moje marzenie spełnia się od 20 lat. Do tej pory spełniło się 2500 razy, bo tyle razy poprowadziłem już „Teleexpress”.
O rozmówcy
Maciej Orłoś – dziennikarz, aktor, autor książek dla dzieci, konferansjer. Urodzony w 1960 roku w Warszawie. Absolwent warszawskiej PWST. Od 1991 prowadzi „Teleexpress”, był też gospodarzem cyklicznych programów, np. „Oko w oko”, „A to Polska właśnie”, „Trochę kultury”, „Zabawy językiem polskim” czy „300 procent normy”. Prowadził festiwale w Sopocie i Opolu, a także m.in. gale Wiktorów i 50-lecia TVP. Laureat 3 Wiktorów i Telekamery. Autor książek dla dzieci.
Dołącz do dyskusji: Maciej Orłoś: źle, że Telewizja Polska nie jest chroniona