SzukajSzukaj
dołącz do nasFacebookGoogleLinkedinTwitter

Mariusz Ziomecki

Rozmowa z Mariuszem Ziomeckim, nowym redaktorem naczelnym 'Przekroju', o zmianach wprowadzanych w tygodniku.

Robert Patoleta: Jakie najważniejsze zadanie postawił przed Panem wydawca „Przekroju”?

Mariusz Ziomecki: Najważniejsze, żeby pociągnąć dalej proces, który obiecująco rozwinął się przez pierwsze trzy lata. „Przekrój” jest jednym z nielicznych przykładów na rynku wydawniczym udanego re-launchu starego tytułu. Miał wizerunek, dumną historię i mizerną rzeczywistość. Grupa oddanych wiernych czytelników lokowała pismo w niszach wydawniczych. Natomiast wydawca w sposób bardzo efektowny i skuteczny wprowadził tytuł w pobliże pierwszoligowych, największych tygodników opinii w Polsce. Moim zadaniem jest starać się najbardziej jak mi się uda przybliżyć go do tej grupy. Gdyby nic nie robić, naturalne przypływy i odpływy rynku stopniowo spowodowałyby, że przybliżyłby się z powrotem do tygodników niszowych.

- Jak duży będzie zakres zmian?

Zadania, jakie do tej pory dostawałem wymagały ode mnie kreatywności. Były to projekty nowe, albo tytuły w kiepskim stanie, jak coś potrącone przez samochód. Dawały mało oznak życia i były śmiertelnie nudne. Musiałem nakładać moją kreatywną czapeczkę i coś wymyślać. „Przekrój” nie wymaga ode mnie kreatywności, bardziej porządkowania i wprowadzenia trochę większej dyscypliny warsztatowej. Zmiany chcemy starannie przygotować. Nic się takiego nie dzieje, żebyśmy musieli się spieszyć.

- Czy jednak wzrost sprzedaży pisma za czasów Piotra Najsztuba nie był bardziej wynikiem częstych kampanii reklamowych, niż samych zmian w tytule?

Bez kampanii reklamowych efekt wprowadzonych zmian byłby dużo słabszy. Z drugiej strony, sama kampania powoduje krótkotrwały wzrost sprzedaży i szybki spadek na poprzedni poziom. Coś musi być w tym tygodniku, że ludzie po zakończeniu kampanii dalej go kupują i to w takiej ilości. „Przekrój” miał twarz Piotra Najsztuba. Czerpał z jego wizerunku publicznego. Piotr jest osobą bardzo inteligentną i konformistyczną, fenomenalnym dziennikarzem od zadawania pytań i uzyskiwania odpowiedzi, i bardzo dowcipnym człowiekiem. To jest część aktywów „Przekroju”. Nasze komunikaty mówiące o tym, że Piotr pozostaje w piśmie, nie są żadnym pr-owskim mydleniem oczu. Jeżeli w przyszłości jakiś jego wywiad w rubryce „Najsztub pyta” nie pojawi się, to tylko z tego powodu, że nie będzie godnego uwagi rozmówcy.

- W zeszłym roku sprzedaż „Przekroju” przekroczyła 90 tysięcy egzemplarzy.

Przekroczyła i ponad 100 tysięcy. Jednak wszystkie porównania z kwietniem zeszłego roku są mylące, bo wówczas zmarł papież. I właśnie dlatego nie ma tytułu w Polsce, może poza „Pulsem Biznesu”, który w kwietniu tego roku miał większą sprzedaż niż w tym samym okresie w zeszłym roku. „Przekrój” jedzie równo ze swoim rynkiem. A rynek tygodników zdaje się mocno reagować na to, co się dzieje na rynku dzienników.

- Czy to ma aż tak duży wpływ? Rynek dzienników ma trochę inną specyfikę.

Zachowanie rynku w ostatnich miesiącach, wyraźnie sugeruje, że wejście „Dziennika” Axela Springera i wojna tocząca się o miejsce na rynku pomiędzy tym wydawnictwem a Agorą, siłą rzeczy odwraca uwagę czytelników od innych produktów wydawniczych, w tym tygodników opinii. Dziennik na rynku prasowym jest odpowiednikiem krążownika. Tygodnik to niszczyciel lub corvetta. Ewidentnie wojna dzienników ma ogromny wpływ na zachowanie się odbiorców i reklamodawców.

- Stawia się zarzuty, że „Przekrój” jest nierówny. Raz można go czytać od deski do deski, a raz kończy się lekturę po jednym tekście. Zgadza się Pan?

To samo można powiedzieć o wszystkich innych tygodnikach. Oczywiście, należy się starać, ale zawsze będą wydania bardziej i mniej udane.

- Co Panu podoba się w obecnym „Przekroju”?

Najbardziej podoba mi się, że realizuje swoją własną agendę. Jest członkiem stada, ale chodzi swoimi ścieżkami. Czasami za bardzo oddala się od nurtu wydarzeń, ale zawsze jest zaskakujący. Generalnie jest to tygodnik w którym nie nagłaśnia się głupców. W Polsce do życia publicznego dorwała się straszna masa ciemniaków, prymitywów i ludzi, których proces kontaktu z kulturą dopiero się zaczyna. Ci ludzie stają przed mikrofonami i udzielają wywiadów. To powoduje, że masa głupoty leje się z mediów. Poziom debaty, którą nam narzucają politycy jest szalenie niski i przygnębiający. Wydaje mnie się, że tygodniki, które przecież nie musza pisać o wszystkim, powinny trochę odczarowywać ten zaklęty krąg głupoty w który czasami wpadamy.

- „Przekrój” za Piotra Najsztuba był bardzo upolityczniony. Czy to właśnie sposób na podtrzymanie opiniotwórczości?

Nie na tym polega opiniotwórczość. Jeżeli „Przekrój” miewa jakąś wadę, to za dużo bywa w nim przygnębiających tematów, podobnie jak u konkurencji. Co strona, to ktoś coś schrzanił, tu coś ukradli, ten gada głupoty, ten jest podły, tu nie triumfuje sprawiedliwość. Jak się skończy lekturę, to można tylko pójść do apteczki, łyknąć wszystkie pigułki i jeszcze na wszelki wypadek skoczyć do Wisły.

- Tak jest we wszystkich mediach, również w „Super Expressie”.

W „Super Expressie” tak nie jest. W każdym numerze znajdą się materiały podnoszące na duchu, śmieszne, afirmujące życie. Nie chodzi o to, żeby wyszukiwać pozytywne tematy, bo te najczęściej nie są newsem. Sztuka polega na tym, żeby wyszukiwać inne tematy niż te opisujące ten codzienny polski „dodupizm”.

- „Przekrój” znany jest z podejmowania kontrowersyjnych tematów i publikowania ostrych zdjęć. Podobnie jak w „Super Expressie”, drukowane są zdjęcia zwłok bardziej lub mniej znanych osób. Takie epatowanie śmiercią przystoi opiniotwórczej gazecie?

Jeżeli programowo szuka się zdjęć zwłok do publikacji, to epatuje się skandalem. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz „Przekrój” opublikował zdjęcie zwłok. Ale jeśli jest powód, to się daje takie zdjęcie. Świat jest miejscem niespokojnym, a życie jest doświadczeniem brutalnym, które na dodatek dla wszystkich źle się kończy. Media nie mogą tworzyć sztucznego landu w którym członkowie Rady Etyki Mediów czuliby się komfortowo. W momencie, kiedy w „Super Expressie” pokazaliśmy świętej pamięci kolegę Milewicza martwego, to było ważne zdjęcie. Ludzie poczuli się bardzo niekomfortowo i ja ich rozumiem. U nas w redakcji parę osób się popłakało, kiedy te zdjęcia wyszły z drukarki. Całe środowisko dziennikarskie tego dnia z przejęciem oglądało je i komentowało. Do dzisiaj uważam, że obowiązkiem dziennikarzy było pokazanie zwykłym ludziom tego zdjęcia, na którym był elegijny wręcz spokój i śmierć korespondenta wojennego narysowana bardzo przejmująco. Uważam, że wtedy dobrze spełniłem swój obowiązek. Natomiast część kolegów z telewizji uznała, że swoim się tego nie robi i zaczęła na nas nagonkę medialną. Nie wiem, czy oni są dzisiaj tak strasznie dumni z tego powodu, jak wtedy im się wydawało.

- Niektórzy obawiają się, że jako były naczelny „Super Expressu” zechce Pan tabloidyzować „Przekrój”.

To mechaniczne i banalne myślenie. Dlaczego nagle miałbym powielać format tabloidu w zupełnie innym segmencie rynku? Spędziłem 15 lat życia na robieniu różnych gazet. Za każdym razem robiłem tytuł zgodnie z logiką segmentu rynku w którym się znajdował. Dlaczego nagle miałbym zwariować i zacząć hodować świnki w akwarium zamiast złotych rybek? Przecież to bez sensu.

- W takim razie w jakim kierunku pójdzie „Przekrój”? Jak zamierza go Pan rozwinąć?

Zapraszam do kiosków w najbliższych miesiącach. Teraz skupiam całą uwagę i energię na poznawaniu redakcji. Im bardziej ją poznaję, tym pod większym jestem wrażeniem. Są to ludzie bardzo sprawni, bardzo szybcy. Są w stanie robić materiały o wysokim stopniu wyrafinowania w szalenie krótkim czasie. Wszystkie niespodzianki, które mnie dotąd spotkały w „Przekroju” są niespodziankami miłymi. Zmiany wejdą w życie do końca wakacji. Najpierw pojawią się uzupełnienia w rubrykach. Mój styl redagowania, ilustrowania, komponowania i doboru tematów być może będzie odczuwalny szybciej.

- Czy Pan będzie się osobiście udzielał na przykład jako felietonista, podobnie jak Piotr Najsztub?

Na razie mam co innego do roboty. Przy felietonie trzeba pokazywać swoje zdjęcie. To bardzo silny efekt wizualny. Ludzie zaczynają sobie zadawać pytanie – jest nowy naczelny, ciekawe co zrobi? A ten proces jest trochę wolniejszy. Wolałbym, żeby ludzie kojarzyli mnie nie ze zdjęcia, ale z tego, co wniosę do produktu. Na razie więc pracuję u podstaw.

Rozmawiał Robert Patoleta.

Dołącz do dyskusji: Mariusz Ziomecki

0 komentarze
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników portalu. Wirtualnemedia.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Jeżeli którykolwiekz postów na forum łamie dobre obyczaje, zawiadom nas o tym redakcja@wirtualnemedia.pl