Unijna reforma systemu handlu emisjami to wyzwanie dla Polski
Zmniejszenie emisji dwutlenku węgla i zwiększenie udziału energii ze źródeł odnawialnych do ponad jednej czwartej – takie sugestie znajdują się w propozycji Komisji Europejskiej dotyczącej reformy unijnego Systemu Handlu Emisjami (ETS). Mimo pozornie dobrych rozwiązań plan jest dużym wyzwaniem dla Polski, bo ceny emisji będą rosły, a inwestycje są kosztowne. Propozycje po zmianach Parlamentu Europejskiego czekają na decyzje Rady UE.
– Reguły są jasne. Europa dalej idzie w ograniczenia emisji dwutlenku węgla i nawet ostrzej niż w obecnej dekadzie. Mówi się wyraźnie, że w stosunku do 2005 roku nasza emisja dwutlenku węgla w energetyce ma spaść o 43 proc. – podkreśla prof. Konrad Świrski, ekspert ds. energetyki i IT, prezes zarządu Transition Technologies.
Zmiany mają doprowadzić w całej UE do redukcji emisji do 2030 r. o 40 proc. (nawet 43 proc.) i realnie odnoszą się do poziomów emisji z 2005 roku, a nie jak Protokół z Kioto do 1990 roku (Polska 1988). Jak podkreśla prof. Świrski, tych kilka liczb pokazuje, jak bizantyjskie i skomplikowane są obecne regulacje. Zwraca też uwagę na to, że zmiany będą wprowadzane bardzo szybko. Jeśli cała propozycja zostanie szybko przyjęta przez kraje członkowskie, to już w 2021 r. mogą zacząć obowiązywać nowe zasady. Dodatkowo należy zwrócić uwagę na tzw. MSR – Market Stabilization Reserve, czyli mechanizm zwiększania cen pozwoleń. W energetyce nowe zasady zaczną obowiązywać tam, gdzie inwestycje są kosztowne i długotrwałe, nieco ponad 5 lat to bardzo krótki czas.
Prof. Świrski przyznaje jednak, że Polska nie ma wyboru. Z uwagi na nasz model produkcji energii, oparty w przeważającej większości o technologie węglowe, każde unijne prawo wymagające redukcji dwutlenku węgla w energetyce jest dla nas obciążeniem.
– Niestety, trzeba się zmierzyć z samym problemem. Trudno powiedzieć, że jest jakaś optymalna strategia i można łatwo wszystkie cele osiągnąć. Może to być albo złe wyjście, albo jeszcze gorsze wyjście. Próbując w jakikolwiek sposób dopasować przyszły miks energetyczny w Polsce, czyli zmniejszyć emisję dwutlenku węgla, musimy mówić o ograniczeniu elektrowni węglowych – podkreśla prof. Świrski.
Teoretycznie zachowane są mechanizmy pomocowe dla niektórych krajów z największymi problemami. Najbiedniejsze kraje UE, w tym Polska, dostaną jeszcze więcej darmowych uprawnień. Służ temu specjalny mechanizm 40 proc. puli przydzielanej bez opłat, ale w obecnej formie systemu ETS niekoniecznie bezwarunkowo i dla wszystkich. Proponowane jest, aby te teoretycznie w pełni darmowe uprawnienia przydzielać na aukcjach – wygrają np. elektrownie, które będą dywersyfikowały miks energetyczny i wykazywały inwestycje niskoemisyjne o wartości odpowiadającej cenie tych pozwoleń.
– Mówi się, że ta nowa dekada nie będzie tak groźna dla Polski, bo dostaniemy 40 proc. darmowych uprawnień. Ale tylko pod warunkiem, że wykażemy ekwiwalentnie taką samą wartość inwestycji w energetyce. To nie jest tak, że wybudujemy kolejną elektrownię węglową, tylko inwestycje w energetyce znowu muszą być zgodne z polityką Unii. Dostaniemy darmowe pozwolenia, ale musimy inwestować w energetykę odnawialną albo niskoemisyjną – tłumaczy ekspert.
Prof. Świrski zwraca uwagę na to, że trudno przewidzieć, jak dużym obciążeniem będzie reforma handlu emisjami, ale cena uprawnień na pewno będzie rosła.
– Dzisiaj ceny są niskie. Kosztowały 6 do 7 euro za podstawowy certyfikat, potem wzrosły nieznacznie do poziomu 8 euro. Najbardziej niepokojące dla polskiej gospodarki jest to, co się stanie po 2020 roku. Prognozowana cena to minimum 25 euro za tonę, a może nawet 30 czy 50 euro, a więc co najmniej cztery razy wzrosną opłaty emisyjne – prognozuje prof. Świrski.
Dodaje, że na wzrost cen może też wpływać UE. Choć formalnie koszt uprawnień wyznacza rynek, to poprzez mechanizm MSR UE może wycofać z rynku część uprawnień. Redukcja podaży na pewno wpłynie na zwiększenie ceny pozostałych, a w samych założeniach MSR wcale nie kryje się tego celu. Mechanizm miał działać od 2021, ale już został, pomimo sprzeciwów Polski, przegłosowany do uruchomienia wcześniej, bo już w 2019 roku. Zdaniem profesora oznacza to duże zagrożenie dla cen pozwoleń na emisję dwutlenku węgla, które mogą być windowane bardzo wysoko.
2 proc. wpływów ze sprzedaży uprawnień ma trafiać do specjalnego Funduszu Modernizacyjnego, z którego można finansować inwestycje energetyczne. Trudno przewidzieć jego budżet, ale przy prognozowanym wzroście cen uprawnień mowa o miliardach złotych. Ponad 43 proc. tych środków trafi do Polski na inwestycje. Prof. Świrski przestrzega jednak przed nadmiernym entuzjazmem.
– Tym funduszem zgodnie z zapisami będzie zarządzać Europejski Bank Inwestycyjny i on to on będzie wybierać projekty. Oznacza to, że nie dostaniemy tych pieniędzy bezpośrednio do kraju, by zdecydować, co z nimi zrobić, tylko przedstawiamy listę projektów, a Europejski Bank Inwestycyjny będzie je certyfikować. EBI ma w swoich zapisach, że nie będzie w żaden sposób wspierać żadnych projektów węglowych. Dokładnie jest to realizowane przez regułę wspierania inwestycji tylko z emisją poniżej 550 g CO2/kWh, co jest dziś i w najbliższym czasie będzie nieosiągalne dla elektrowni węglowych. Ta polityka jest jasna – dekarbonizacja, czyli węgiel musi znikać z miksu energetycznego, a to przełoży się na sytuację kopalń – ostrzega prof. Świrski.
Dołącz do dyskusji: Unijna reforma systemu handlu emisjami to wyzwanie dla Polski