Zaginiony, 128-my rozdział ?Kociej kołyski? Vonneguta

Wojtek Walczak Data ostatniej zmiany: 2010-08-28 18:13:19

Zaginiony, 128-my rozdział ?Kociej kołyski? Vonneguta

2010-08-28 18:13:19 - Wojtek Walczak

W zakończeniu Kociej kołyski Kurta Vonneguta brakuje pewnej sceny.
Wyobrażam ją sobie następująco (bohaterowie tej sceny zostali wprowadzeni
przeze mnie; nie mieszkają w San Lorenzo i nic nie wiedzą o wypadkach do
jakich doszło na wyspie).

John Smith, geniusz zajmujący się czystą matematyką wraca swoim cadillakiem
do domu. Tweedowa marynarka leży na tylnym siedzeniu, górne guziki koszuli
ma rozpięte, a przez uchylone okno wpada do środka lekki powiew powietrza.
Ciężkie okulary zsunęły mu się ku czubkowi nosa, lecz w tej chwili ?
wyjątkowo ? nie przeszkadza mu ich niesubordynacja. John jest z siebie
zadowolony. Dziś udowodnił, że istnieje możliwość przeprowadzenia łańcucha
reakcji fizycznych dających większą niszczycielską moc, niż moc bomby
wodorowej. Teraz fizycy mogą brać się do pracy. I pomyśleć, że bez niego,
bez liczb tańczących w rytm jego toku myślenia, błądziliby wciąż jak dzieci
w ciemności! Cieszy go ta wyższość. Zadowolony wybija palcami radosną
melodię o kierownicę. W uszach wciąż słyszy głos prezydenta. Zadzwonił, nim
John wyszedł z pracy. Obietnica nowej broni podekscytowała go i
uszczęśliwiła. W końcu mógł pomyśleć o czymś innym niż słabe wyniki w
sondażach. A to wszystko dzięki Johnowi!

Cadillac skręca z głównej drogi i wjeżdża w osiedle jednakowych domków
jednorodzinnych. Johnowi nigdy nie przeszkadzała ta komunistyczna
jednakowość kapitalistycznej klasy średniej. Wiedział przecież, że w tych
jednakowych domach mieszkają różni ludzie. Prawie wszyscy są głupi, ale
jest wśród nich kilka inteligentnych jednostek, ze dwie wybitne, no i on ?
matematyczny kompozytor, liczbowy demiurg, geniusz. Na osiedlu jest cicho,
ciszej niż zwykle. John dostrzega kilka osób w oknach mijanych domków.
Stoją bez ruchu, jakby czegoś się przestraszyli. Wjeżdża na podjazd, gasi
samochód. Po chwili wchodzi do domu. Stojąc w korytarzu woła żonę: Penny!
Penny! Penny nie odpowiada. John nie widzi w tym nic dziwnego. Zwykle
przecież przemyka po cichu do łazienki, a potem do gabinetu. Przywitanie w
drzwiach nie stanowi w ich rodzinie rytuału. Dziś ma jednak dobry humor,
chce zobaczyć żonę.

Zagląda do kuchni. Penny stoi przy zlewie. Nie rusza się. Wygląda jak
kamień, jak zahipnotyzowana, zaklęta. Obok niej stoją dzieci. Ich ręce
dotykają wysoko do odsłoniętych ramion matki, na gładkich twarzach wyryły
się rysy przerażenia. Dzieci są tak samo nieruchome, nieżywe. Woda również
zmieniła stan skupienia. Z kranu zwisa sopel lodu. W ułamku sekundy John
układa w swojej głowie przyczynowo-skutkowy ciąg zdarzeń. Coś spowodowało,
że woda w kranie zmieniła się w lód. Przy zetknięciu z nią woda w ciele
człowieka również zmieniła się w lód. To samo stało się z dziećmi, które
dotknęły matki. Proces musiał postępować błyskawicznie. Cała rodzina
zamieniła się w posągi w przeciągu chwili. Świadczy o tym fakt, że dzieci
nie zdążyły nawet odsunąć dłoni od ciała matki. W głowie Johna ten krótki
łańcuch rozbudowuje się błyskawicznie i ogarnia całe osiedle, miasto, kraj.
Widzi oczyma wyobraźni, jak struktura cząstek wody gęstnieje na całym
świecie, jak życie zastyga, zamarza, choć przecież nie powinno, nie w
takiej temperaturze.

Fascynujące! ? krzyczy John, gdy jego umysł kończy szkicować obraz
zlodowaciałej Ziemi. Siada teraz przy kuchennym stole, by pomyśleć o
przyczynie tak niezwykłego zjawiska. Jego umysł dostrzega ją już w oddali,
przybliża jej ponętne kształty, oświetla jej piękno. Przyczyna, tak,
Przyczyna ? jedyna kobieta, którą naprawdę kochał. John pisze szybko w
swoim notesie. Fascynujące! - powtarza. ? Że też wcześniej o tym nie
pomyślałem! Po raz pierwszy czuje wdzięczność do żony i dzieci. W końcu
okazali się być dla niego inspiracją. Przez chwilę dekoncentracji spogląda
na nich z odrobiną ciepła w spojrzeniu. Otrząsa się jednak szybko i wraca
do swoich kartek. Fascynujące! ? mruczy pod nosem.

Po rozwiązaniu wszystkich problemów teoretycznych, po zrozumieniu zagadki
śmiercionośnego lodu postanawia udać się do Szwecji i przyznać sobie
nagrodę Nobla z fizyki. Musi zrobić to sam, bo pewnie członkowie Komitetu
już nie żyją. Nie wie jeszcze jak dotrze do Szwecji, ale teraz głowę
zaprząta mu inny problem. Otóż, po wyciągnięciu z szafy biurka szkicu
przemówienia, które już od lat przygotowywał, stwierdza, że pierwsze zdanie
straciło sens. Czcigodni państwo, Wasza Królewska Wysokość, Dostojni
Goście, Szanowni Członkowie Norweskiego Komitetu Noblowskiego, Obywatele
Świata?? Adresaci tej mowy są już pewnie martwi. Mówienie do nich jest
nielogiczne! John przekreśla tę linijkę i zapisuje coś innego tuż nad nią.
Podnosi długopis, przygląda się temu co napisał. Przykłada go z powrotem do
kartki, waha się przez moment, po czym podnosi długopis ponownie i chowa do
kieszeni. Tak jest dobrze. Świeży atrament na górze kartki układa się w
radosne pozdrowienie: Drogi Johnie!

;-)

--
Pozdrawiam,
Wojtek Walczak,
wojtekwalczak.wordpress.com/



Tylko na WirtualneMedia.pl

Galeria

PR NEWS