„Profesjonalizm w każdym detalu” reklamuje Pramerica Życie
Z początkiem marca ruszyła wizerunkowa kampania reklamowa firmy ubezpieczeniowej Pramerica Życie. Akcja jest prowadzona na outdoorze pod hasłem „Profesjonalizm w każdym detalu”.
Z początkiem marca ruszyła wizerunkowa kampania reklamowa firmy ubezpieczeniowej Pramerica Życie. Akcja jest prowadzona na outdoorze pod hasłem „Profesjonalizm w każdym detalu”.
Dołącz do dyskusji: „Profesjonalizm w każdym detalu” reklamuje Pramerica Życie
Rekrutowałem do Pramerica Życie TUiR SA we wrześniu 2014 na stanowisko Pracownika do Działu Obsługi Klienta Indywidualnego w Warszawie. W październiku 2014 zadzwonił do mnie Pan Sebastian Drabot - Koordynator Sekcji Sprzedaży oddziału Warszawa Wola. Oznajmił, że jest zainteresowany moją kandydaturą i finalnie zapytał, czy jestem gotów przyjechać na rozmowę kwalifikacyjną. Odpowiedziałem, że owszem tak ale nauczony pragmatyzmem życiowym chciałem się uprzednio dowiedzieć jak najwięcej rzeczy o w/w stanowisku. Pan Sebastian Drabot roztoczył przede mną wizję bajońskich zarobków, nie skupiając się w ogóle na wymaganiach merytorycznych dotyczących tego stanowiska, co już na wstępie wydało mi się dziwne. Był przy tym tak przekonywujący, że zgodziłem się na spotkanie. Finalnie przekładałem je kilkakrotnie, co jak sami przyznacie w każdej normalnej szanującej się firmie skończyłoby się jego odwołaniem ale Pan Sebastian nie dawał za wygraną. W końcu wybił sądny dzień i mając umówioną jeszcze jedną rozmowę kwalifikacyjną w bliskiej odległości na stanowisko lepiej rokujące, postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pojechałem. Rozmowa odbyła się w Warszawskiej siedzibie Pramerica Życie TUiR SA przy al. Jerozolimskich123A. Po kurtuazyjnym przywitaniu Pan Sebastian starał mi się zrobić pranie mózgu w stylu, że spotkało mnie wielkie szczęście, że to właśnie ja zostałem wybrany do tej jakże lukratywnej pracy i że tylko nielicznych spotyka ten zaszczyt. Następnie dodał, że przyjmują tylko osoby z wykształceniem wyższym, które …(sic!) nie pracowały nigdy w branży ubezpieczeniowej, gdyż jak to ujął nie mają negatywnych nawyków wyniesionych z innej firmy. Prawdziwa wersja, którą wyniosłem w czasie spotkania brzmiała zaś, że osoba mająca styczność z tą branżą i oferowanych „apanażach” połapałaby się od razu, że proponowane warunki, to jedna wielka lipa i wyszła w jego połowie. Ale o tym za chwilę. Spotkanie o ile tak je można nazwać nie miało nic wspólnego z profesjonalną rozmową kwalifikacyjną. Zakrawało na spotkanie z łapanki w stylu, że jeżeli zgodzisz się u nas pracować, będziesz dużo zarabiał i żył długo i szczęśliwie. A to przecież pracownikowi powinno o niebo bardziej zależeć na pracy, aniżeli odwrotnie, szczególnie takiej lukratywnej. Nie było żadnych pytań sprawdzających moje kompetencje merytoryczne, sprzedażowe, analityczne, o Case study nie wspominając. Taka pogadanka.
Stanowisko wiązało się z terenową sprzedażą polis ubezpieczeniowych. Zapytałem więc Pana Sebastiana, czy spotkania sprzedażowe mają miejsce z osobami wstępnie zainteresowanymi ich kupnem i wydzwonionymi wcześniej przez Call Center? Pan Drabot dał mi do zrozumienia, że Klientów należy szukać sobie samemu, najlepiej wśród znajomych, co jak sami przyznacie mnie rozwaliło. Sprzedaż polis jest do przełknięcia ale zarabianie na własnych znajomych wciskając im polisy o wątpliwej jakości? Sorry ale zdecydowanie nie! Okazało się, że taka polityka wynika to z faktu, ze Pramerica nie ma własnego Call Center sprzedażowego. Śmiechu warte pomyślałem. Typowa akwizycja ubezpieczeniowa, jakich tysiące. Prędzej można buty zedrzeć, niż na tym zarobić, szukając Klienta z doskoku w terenie, bo ludzie nie są dziś tacy naiwni, co kiedyś. Wątpię, żeby rozdawaniu ulotek przed metrem pomogło, o chodzeniu po blokach nie wspominając, bo szybciej można dostać w czapę. Już bym wolał robić za telemarketera, bo przynajmniej siedzę przy biurku, zamiast zwiedzać klatki schodowe, nakręcając ludzi na polisy. No i butów nie zedrę na darmo. Takie były moje przemyślenia.
Niestety nie zapytałem Pana Sebastiana, czy oferują dofinansowanie do karty miejskiej, bo o samochodzie służbowym można było pomarzyć. Niby stanowisko opisywane przez Pana Drabota miało zakrawać na kogoś w rodzaju Przedstawiciela Handlowego ale co to za Przedstawiciel, który nie ma swojego głównego narzędzia pracy, jakim jest samochód. Śmiechu warte.
Forma współpracy - Umowa agencyjna, czyli własna działalność gospodarcza na porządku dziennym. Pan Sebastian Drabot zapraszając mnie na rozmowę oznajmił, że oferują minimum 4 tysiące brutto podstawy, która wypłacana jest niezależnie od ilości sprzedaży. Na rozmowie zaczął to pokrętnie wyjaśniać, rysować na kartce, robiąc pranie mózgu i obiecując sielską idylle. Przyparty do muru moim poziomem irytacji i celnością pytań odparł, że nie ma żadnej sumy zagwarantowanej jako podstawa. W ogólnym rozrachunku wyszło na to, że wynagrodzenie było uzależnione od ilości sprzedanych polis, czyli w najgorszym wariancie można było „zarobić’ okrągłe zero. Wstałem i wyszedłem, kończąc ten festiwal krętactwa i koloryzowania rzeczywistości zwany potocznie rozmową kwalifikacyjną.
@osoby rekrutujące - radzę omijać Pramerica Życie TUiR SA szerokim łukiem!!!
Rekrutowałem do Pramerica Życie TUiR SA we wrześniu 2014 na stanowisko Pracownika do Działu Obsługi Klienta Indywidualnego w Warszawie. W październiku 2014 zadzwonił do mnie Pan Sebastian Drabot - Koordynator Sekcji Sprzedaży oddziału Warszawa Wola. Oznajmił, że jest zainteresowany moją kandydaturą i finalnie zapytał, czy jestem gotów przyjechać na rozmowę kwalifikacyjną. Odpowiedziałem, że owszem tak ale nauczony pragmatyzmem życiowym chciałem się uprzednio dowiedzieć jak najwięcej rzeczy o w/w stanowisku. Pan Sebastian Drabot roztoczył przede mną wizję bajońskich zarobków, nie skupiając się w ogóle na wymaganiach merytorycznych dotyczących tego stanowiska, co już na wstępie wydało mi się dziwne. Był przy tym tak przekonywujący, że zgodziłem się na spotkanie. Finalnie przekładałem je kilkakrotnie, co jak sami przyznacie w każdej normalnej szanującej się firmie skończyłoby się jego odwołaniem ale Pan Sebastian nie dawał za wygraną. W końcu wybił sądny dzień i mając umówioną jeszcze jedną rozmowę kwalifikacyjną w bliskiej odległości na stanowisko lepiej rokujące, postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pojechałem. Rozmowa odbyła się w Warszawskiej siedzibie Pramerica Życie TUiR SA przy al. Jerozolimskich123A. Po kurtuazyjnym przywitaniu Pan Sebastian starał mi się zrobić pranie mózgu w stylu, że spotkało mnie wielkie szczęście, że to właśnie ja zostałem wybrany do tej jakże lukratywnej pracy i że tylko nielicznych spotyka ten zaszczyt. Następnie dodał, że przyjmują tylko osoby z wykształceniem wyższym, które …(sic!) nie pracowały nigdy w branży ubezpieczeniowej, gdyż jak to ujął nie mają negatywnych nawyków wyniesionych z innej firmy. Prawdziwa wersja, którą wyniosłem w czasie spotkania brzmiała zaś, że osoba mająca styczność z tą branżą i oferowanych „apanażach” połapałaby się od razu, że proponowane warunki, to jedna wielka lipa i wyszła w jego połowie. Ale o tym za chwilę. Spotkanie o ile tak je można nazwać nie miało nic wspólnego z profesjonalną rozmową kwalifikacyjną. Zakrawało na spotkanie z łapanki w stylu, że jeżeli zgodzisz się u nas pracować, będziesz dużo zarabiał i żył długo i szczęśliwie. A to przecież pracownikowi powinno o niebo bardziej zależeć na pracy, aniżeli odwrotnie, szczególnie takiej lukratywnej. Nie było żadnych pytań sprawdzających moje kompetencje merytoryczne, sprzedażowe, analityczne, o Case study nie wspominając. Taka pogadanka.
Stanowisko wiązało się z terenową sprzedażą polis ubezpieczeniowych. Zapytałem więc Pana Sebastiana, czy spotkania sprzedażowe mają miejsce z osobami wstępnie zainteresowanymi ich kupnem i wydzwonionymi wcześniej przez Call Center? Pan Drabot dał mi do zrozumienia, że Klientów należy szukać sobie samemu, najlepiej wśród znajomych, co jak sami przyznacie mnie rozwaliło. Sprzedaż polis jest do przełknięcia ale zarabianie na własnych znajomych wciskając im polisy o wątpliwej jakości? Sorry ale zdecydowanie nie! Okazało się, że taka polityka wynika to z faktu, ze Pramerica nie ma własnego Call Center sprzedażowego. Śmiechu warte pomyślałem. Typowa akwizycja ubezpieczeniowa, jakich tysiące. Prędzej można buty zedrzeć, niż na tym zarobić, szukając Klienta z doskoku w terenie, bo ludzie nie są dziś tacy naiwni, co kiedyś. Wątpię, żeby rozdawaniu ulotek przed metrem pomogło, o chodzeniu po blokach nie wspominając, bo szybciej można dostać w czapę. Już bym wolał robić za telemarketera, bo przynajmniej siedzę przy biurku, zamiast zwiedzać klatki schodowe, nakręcając ludzi na polisy. No i butów nie zedrę na darmo. Takie były moje przemyślenia.
Niestety nie zapytałem Pana Sebastiana, czy oferują dofinansowanie do karty miejskiej, bo o samochodzie służbowym można było pomarzyć. Niby stanowisko opisywane przez Pana Drabota miało zakrawać na kogoś w rodzaju Przedstawiciela Handlowego ale co to za Przedstawiciel, który nie ma swojego głównego narzędzia pracy, jakim jest samochód. Śmiechu warte.
Forma współpracy - Umowa agencyjna, czyli własna działalność gospodarcza na porządku dziennym. Pan Sebastian Drabot zapraszając mnie na rozmowę oznajmił, że oferują minimum 4 tysiące brutto podstawy, która wypłacana jest niezależnie od ilości sprzedaży. Na rozmowie zaczął to pokrętnie wyjaśniać, rysować na kartce, robiąc pranie mózgu i obiecując sielską idylle. Przyparty do muru moim poziomem irytacji i celnością pytań odparł, że nie ma żadnej sumy zagwarantowanej jako podstawa. W ogólnym rozrachunku wyszło na to, że wynagrodzenie było uzależnione od ilości sprzedanych polis, czyli w najgorszym wariancie można było „zarobić’ okrągłe zero. Wstałem i wyszedłem, kończąc ten festiwal krętactwa i koloryzowania rzeczywistości zwany potocznie rozmową kwalifikacyjną.
@osoby rekrutujące - radzę omijać Pramerica Życie TUiR SA szerokim łukiem!!!