Trzej fotoreporterzy zatrzymani i przeszukani pod Michałowem. „Oczekujemy wyjaśnień od MON”
We wtorek w miejscowości Wiejki pod Michałowem grupa osób w mundurach Wojska Polskiego zaatakowała trzech fotoreporterów: Macieja Nabrdalika, Macieja Moskwę i Martina Diviska. Dziennikarze mieli być bez powodu wyciągniętą siłą z auta, skuci i obsypani wulgaryzmami. Przejrzano im też karty pamięci w aparatach. Press Club Polska wystąpił do MON z wnioskiem o wyjaśnienie, czy w zajściu brali udział żołnierze. Biuro prasowe ministerstwa tłumaczy, że fotoreporterzy nie mieli oznaczeń dziennikarskich na odzieży, a po wezwaniu przez żołnierzy próbowali odjechać.
Maciej Nabrdalik pracuje m.in. dla „New York Times”, jest członkiem amerykańskiej agencji VII Photo, laureatem World Press Photo. Maciej Moskwa to fotoreporter związany z Testigo Documentary, agencją fotograficzną i multimedialną. Publikował i publikuje m.in. w „Gazecie Wyborczej” i „Poznaj Świat”. Z kolei trzeci z fotoreporterów, Martin Divisek to czeski dziennikarz pracujący w mediach od 2005 roku. Związany jest z Europhean Pressphoto Agency.
Wszyscy trzej pracują od kilku dni w okolicach Michałowa, dokumentując kryzys migracyjny, jaki tam si ę rozgrywa. Z relacji, jaką przedstawił mediom Marcin Lewicki, prezes Press Club Polska wynika, że we wtorek cała trójka dziennikarzy została zaatakowana przez osoby w mundurach żołnierzy WP. Czy było to wojsko – takich wyjaśnień w imieniu poszkodowanych domaga się teraz Press Club od Ministerstwa Obrony Narodowej.
Atak podczas wykonywania obowiązków
Z relacji fotoreporterów wynika, że we wtorek około godziny 16:00 grupa osób w mundurach Wojska Polskiego zaatakowała ich w miejscowości Wiejki podczas wykonywania obowiązków dziennikarskich. Jak relacjonują zaatakowani, przed wykonaniem zdjęć dokumentujących obecność wojska w tym rejonie (poza obszarem obowiązywania stanu wyjątkowego) podeszli do bramy, przedstawili się wartownikowi jako dziennikarze i uprzedzili, że będą z zewnątrz wykonywać fotografie. Po wykonaniu zdjęć wsiedli do samochodu i chcieli wrócić do Michałowa.
Wtedy jednak drogę zastąpiły im osoby w mundurach WP, które następnie wyciągnęły fotoreporterów z samochodu, szarpiąc ich przy tym i używając wulgaryzmów. - Pozbawionych kurtek dziennikarzy skuto kajdankami i przetrzymywano ponad godzinę, do przyjazdu policji. W tym czasie osoby te dokonały faktycznego przeszukania samochodu, przejrzały także zawartość kart pamięci w aparatach fotograficznych pomimo wyraźnego poinformowania ich, że mogą naruszać w ten sposób tajemnicę dziennikarską – relacjonuje Marcin Lewicki z Press Club.
Policja nie podjęła próby ustalenia tożsamości
Według zatrzymanych, działania osób w mundurach „cechowała wyjątkowa agresja”. Po przyjeździe policji dziennikarze zostali rozkuci. Policjanci, mimo wyraźnej prośby poszkodowanych, nie podjęli jednak próby ustalenia tożsamości napastników, ograniczając się do poinformowania o możliwości złożenia w tej sprawie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.
O incydencie zostało natychmiast poinformowane Centrum Operacyjne Ministra Obrony Narodowej. Fotoreporterzy zapowiedzieli złożenie zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa. - Od Ministerstwa Obrony Narodowej oczekujemy szybkiego wyjaśnienia okoliczności tej sytuacji, a przede wszystkim informacji, czy brali w niej udział żołnierze Wojska Polskiego – przekazał nam Marcin Lewicki.
MON: fotoreporterzy nie mieli oznaczeń dziennikarskich, żołnierze nie byli "wyjątkowo agresywni"
Proszony o odniesienie się do sprawy wydział prasowy Ministerstwa Obrony Narodowej poinformował w środę PAP, że z relacji żołnierzy, którzy stacjonowali we wtorek po południu w bazie w Wiejkach wynika, że zauważyli oni trzy osoby, które fotografowały to miejsce i żołnierzy. Podano, że osoby te "chodziły wzdłuż obozowiska, miały na twarzy białe maski, założone kaptury na głowach", ale też nie miały widocznych oznaczeń, że są dziennikarzami, takich oznaczeń nie było także na samochodzie dziennikarzy.
"Na wezwanie do zaprzestania fotografowania, Panowie udali się do pojazdu i próbowali odjechać. W międzyczasie zostały powiadomione odpowiednie służby, w tym policja. Żołnierze otrzymali polecenie zatrzymania tych osób do wyjaśnienia sprawy przez uprawniony organ. Osoby te okazały dokumenty potwierdzające tożsamość, jednak legitymacje prasowe okazały dopiero po pewnym czasie. Wojskowi nie potwierdzają, że przed wykonaniem zdjęć dziennikarze się przedstawili i uprzedzili, że będą wykonywać fotografie" - podało MON. Dodano, że ministerstwo nie zgadza się na używanie określeń, że "żołnierze zaatakowali fotoreporterów" i że "byli wyjątkowo agresywni".
"Wojskowe służby porządkowe, jak wartownicy czy pododdziały alarmowe, mają prawo do interwencji. Należy pamiętać, że żołnierze pełnią służbę w warunkach eskalacji napięcia (tego dnia trwał atak migrantów na granice polsko-białoruską) oraz mają świadomość coraz częstszego stosowania metod walki hybrydowej. Wszyscy musimy mieć świadomość działania w sytuacji nadzwyczajnej. Warto także zaznaczyć, że to żołnierze, a nie fotoreporterzy wezwali na miejsce policję i inne służby" - oświadczyło MON.
Oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku Katarzyna Molska-Zarzecka poinformowała w środę PAP, że podlascy policjanci jedynie asystowali przy tej interwencji. Zgłoszenie w tej sprawie - z prośbą o asystę przy interwencji w Wiejkach wpłynęło ok. godz. 17 we wtorek.
"Tam policjanci rzeczywiście zastali trójkę dziennikarzy, ci dziennikarze zostali wylegitymowani. Policjanci stwierdzili, że jeżeli rzeczywiście doszło do jakiegokolwiek przestępstwa czy wykroczenia, poinformowali dziennikarzy, że mają prawo złożyć zawiadomienie" - poinformowała Zarzecka. Dziennikarze w rozmowie z policją przekazali, że "nie potrzebna jest im żadna pomoc medyczna ani też nie ma żadnych szkód jeśli chodzi o ich sprzęt fotograficzny".
Molska-Zarzecka powiedziała, że interwencję prowadziło wojsko, a policja jedynie wylegitymowała fotoreporterów. Dodała, że dotychczas na policję nie wpłynęło od fotoreporterów żadne zawiadomienie.
Kryzys na granicy bez obecności dziennikarzy
Od 2 września, w związku z presją migracyjną w przygranicznym pasie z Białorusią w 183 miejscowościach woj. podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy. Na mocy rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy wydanego na wniosek Rady Ministrów stan wyjątkowy wprowadzono najpierw na 30 dni, po czym w końcu września Sejm zgodził się na przedłużenie go o kolejne 60.
Kilka dni temu do wykazu prac legislacyjnych rządu trafił projekt nowelizacji ustawy o ochronie granicy państwowej i niektórych innych ustaw. Regulacja umożliwia m.in. wprowadzenie na czas określony zakazu przebywania na określonym obszarze strefy nadgranicznej.
Premier Mateusz Morawiecki zapewnia, że członkowie rządu rozważają „utworzenie odpowiedniego miejsca, ośrodka bardzo blisko granicy, w którym to ośrodku dziennikarze by mieli też dużo szybszy dostęp do informacji, do osób, które mieszkają w pasie przygranicznym”. Zapewnił, że „nie ma obaw co do obecności mediów na granicy", choć ocenił, że są one podatne na białoruskie i rosyjskie fake newsy.
Dołącz do dyskusji: Trzej fotoreporterzy zatrzymani i przeszukani pod Michałowem. „Oczekujemy wyjaśnień od MON”