Robert Feluś zrezygnował z funkcji redaktora naczelnego „Faktu”, powodem tekst o śmierci syna Leszka Millera
Ringier Axel Springer Polska poinformował, że w poniedziałek Robert Feluś zrezygnował z funkcji redaktora naczelnego „Faktu”. Powodem jest mocno krytykowany artykuł o śmierci syna Leszka Millera.
Dołącz do dyskusji: Robert Feluś zrezygnował z funkcji redaktora naczelnego „Faktu”, powodem tekst o śmierci syna Leszka Millera
"Goście ustawiają się, żeby uścisnąć dłoń, przywitać się, zamienić kilka słów, ale nie z Krauzem, tylko z małym Leszkiem" - opowiada uczestnik przyjęcia.
"Junior stał w rozchełstanej koszuli, a otoczony wianuszkiem ludzi biznesu, którzy uważnie wsłuchiwali się w jego słowa" - opowiada nam jeden z polityków SLD. "Młody Leszek czuł się jak ryba w wodzie i ze swadą objaśniał, jakie decyzje podjął ostatnio jego tata premier".
Za rządów SLD młody, niewiele ponad 30-letni junior, lubił udzielać się towarzysko. Podczas imienin ojca zawsze stał tuż obok niego i "odbierał hołdy", co było sposobem na ugruntowanie swojej pozycji.
Towarzyszył premierowi podczas obrosłego legendą sylwestrowego wyjazdu czołówki SLD do Zakopanego. Wówczas na przełomie 2002 i 2003 r. politycy Sojuszu zacieśniali znajomość z najbogatszymi przedsiębiorcami, takimi jak Jerzy Starak czy Jan Kulczyk. Świat biznesu podejmował hucznie świat polityki. Z Warszawy przywieziono nawet zaufanych kelnerów, by utrzymać szczegóły imprezy w sekrecie. Na sali stał bardzo długi stół. Przy krótszej krawędzi, na honorowych miejscach siedzi senior Miller z żoną Olą. Vis-a-vis Leszek junior z małżonką Ireną. Oboje wyglądają na mocno znudzonych. Przez pół wieczoru stukali w klawiatury swoich telefonów komórkowych.
Potem obaj Millerowie, rozbawieni, paradowali po Zakopanem w strojach góralskich. Co charakterystyczne: junior w czerwonej koszuli i wysokiej czapie Janosika, premier zaś przebrany za zwykłego juhasa.
Dużo gorzej szło mu na suto zakrapianych przyjęciach u Urbanów, na których spotykała się cała lewica. Żona naczelnego "Nie" Małgorzata Daniszewska skreśliła go w końcu na stałe z listy mile widzianych gości. Podobno junior miał się niewłaściwie zachować wobec córki pani domu. Młody Miller przyznał w rozmowie z nami, że Daniszewska pałała do niego "niezrozumiałą niechęcią".
Miłość do biznesu
Cała biznesowa kariera Leszka Millera juniora jest związana z pozycją ojca. Młody Miller latem, w czasie rozmowy z DZIENNIKIEM, nie ukrywał, że od najmłodszych lat wychowywał się za kulisami wielkiej polityki. Właśnie stąd brały się znajomości i kontakty.
Junior zaczynał przygodę z biznesem 10 lat temu. Zaraz po studiach na warszawskiej SGH zatrudnił się w firmie Fly and Drive kontrolowanej przez byłego rajdowca Sobiesława Zasadę. Zasada znał się z Millerem seniorem, który przychylnym okiem patrzył na jego inne, dużo większe interesy.
"Od dawna życzliwie kibicowaliśmy tej inwestycji, która ma zwiększyć zatrudnienie w rejonie Łodzi" - mówi Miller senior, jeszcze jako minister spraw wewnętrznych, gdy Zasada chciał otwierać pod Łodzią montownię koreańskich samochodów Hyundai. Montownia powstała dzięki innemu przyjacielowi rodziny Millerów Andrzejowi Pęczakowi, który jako wojewoda sprzedał Zasadzie zakłady motoryzacyjne pod Łodzią. Właśnie Pęczak - dziś podejrzany o branie łapówek od lobbysty Marka Dochnala - załatwił juniorowi posadę w spółce Zasady. Miller jako członek zarządu specjalnie się w niej nie przepracowywał:
"Przychodził tylko po pieniądze. Odbierał kasę np. piątego, a potem wracał piętnastego. Mówił, że mu się skończyła i pytał, czy może dostać wypłatę za następny miesiąc" - opowiada jeden z naszych informatorów. Fly and Drive, która podstawiała luksusowe taksówki na lotnisko Okęcie, szybko zbankrutowała.
Podobny scenariusz - czyli praca dzięki pozycji ojca - powtarza się w życiorysie juniora jeszcze kilka razy. Po odejściu od Zasady młodego Millera przygarnął wielki, będący własnością Skarbu Państwa kombinat miedziowy KGHM w Lubinie. Senior, jak zwykle, bagatelizował sprawę. Pokpiwał, że syn był przez KGHM sekowany, bo zarabiał pięć razy mniej niż kierowca prezesa.
W kręgu przyjaciół ojca
W 1998 r. po raz kolejny wszedł w interes z przyjacielem ojca Robertem M.
"Jak pan się znalazł w radzie nadzorczej zakładów tłuszczowych Bolmar w Bodaczowie?"
"Ze względu na znajomość z Robertem. Nie wygrywałem przecież żadnego konkursu ani przetargu" - mówił niedawno DZIENNIKOWI junior.
Działalność M. w Bolmarze i w zakładach tłuszczowych Kama w Brzegu zakończyła się aferą. Przyjaciel Millerów został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne, jest podejrzany o oszustwa na sumę 400 mln złotych. Co ciekawe, również tej działalności gospodarczej kibicował Leszek senior.
"Kurier Brzeski" donosił: "W czasie wystawnego przyjęcia w 1994 r. w brzeskim ratuszu wśród kilkuset zaproszonych gości pojawił się ówczesny minister pracy, a dzisiejszy premier Leszek Miller. Toastom nie było końca, a Miller obiecywał, że tu w Brzegu został podpisany najbardziej korzystny pakiet socjalny".
Kilka lat temu M., gdy jeszcze był na wolności, w rozmowie z nami z pasją zaprzeczał, że Leszek Miller senior był na uroczystym podpisaniu pakietu socjalnego dla pracowników brzeskiej Kamy. "Możecie mi napluć w twarz, jeśli tam był" - zaproponował. Postawił się w niezręcznej sytuacji, bo zdjęcia Leszka Millera z tej uroczystości leżą na naszych biurkach.
Pieniądze Wieczerzaka
Poważne wątpliwości budzą też związki juniora z innym kontrowersyjnym przedsiębiorcą, Grzegorzem Wieczerzakiem, byłym prezesem PZU Życie. W czasie prac jednej z komisji śledczych Sejmu wyszło na jaw, że junior umawiał Wieczerzaka z Markiem Belką, wówczas doradcą prezydenta Kwaśniewskiego. Także uczestniczył w tym spotkaniu. Wszystko rozgrywało się na początku 2000 roku, czyli w czasie, gdy na najwyższych szczeblach toczyła się wielka gra o przejęcie PZU.
W tamtym okresie Wieczerzak, jako prezes PZU Życie, dokonał kontrowersyjnej operacji finansowej. PZU Życie oddało w zarządzanie funduszowi inwestycyjnemu TDA 225 mln złotych. Junior był wówczas pracownikiem TDA. Sens transferu gigantycznej kwoty był powszechnie podważany, a w całej sprawie doszukiwano się podtekstu politycznego. Pojawiły się podejrzenia, że Wieczerzak szuka poparcia w SLD, które niebawem dojdzie do władzy. Wkrótce Leszek Miller senior został premierem. Znajomość juniora z Wieczerzakiem przetrwała, choć ten ostatni siedział w areszcie w związku z podejrzeniami o malwersacje w PZU Życie.
"Chciałem, żeby Wieczerzak został wypuszczony na pogrzeb matki. Kłóciłem się o to ze swoim ojcem, gdy był premierem" - mówił DZIENNIKOWI Miller junior.
W środowisku SLD mówiono, że niejasne związki syna z biznesem prędzej czy później wpędzą Leszka Millera seniora w kłopoty. W 2001 r., tuż przed wzięciem władzy przez SLD, pojawiły się plotki, że młody zostanie aresztowany na polityczne zamówienie prawicy. Pisała o tym lewicowa prasa. Senior podjął wtedy błyskawiczną decyzję o wysłaniu syna do USA na stypendium językowe na Florydzie.
Junior wrócił zza Oceanu, gdy jego ojciec był już szefem rządu. W Polsce mógł czuć się bezpiecznie. Jego pozycja towarzyska i możliwości osiągnęły szczyt. O znajomość z synem szefa rządu zabiegali najwięksi przedsiębiorcy. "To oczywiste, że ich znałem. Bywali na rautach, które były dla mnie jedyną okazją, żeby porozmawiać z ciągle zajętym ojcem" - opowiadał nam latem junior i przyznawał, że zdarzyło mu się przechadza z Janem Kulczykiem po warszawskich Łazienkach.
W czasie, gdy ojciec rządził, powtarzały się plotki, że młody Miller jest na garnuszku u polskich oligarchów. Nikt jednak nie przedstawił przekonujących dowodów, że ta patologiczna sytuacja miała miejsce.
Spekulacje podgrzewał nie do końca jasny status finansowy młodego Millera i jego małżonki Ireny. Millerowie mieszkają na 61 metrach w zwykłym bloku, w jednej z podwarszawskich miejscowości. Junior narzeka, że interesy jego i żony idą marnie. Z drugiej strony oboje jeżdżą bardzo dobrymi samochodami, a ich córka chodzi do jednej z najdroższych szkół w stolicy.
Z kluczem na szyi
Lata biznesowej działalności juniora zaowocowały dziesiątkami anegdot na jego temat. Kiedyś, jeszcze przed wyborami w 2001 r., junior przyszedł z ofertą "pomocy" do znanego wówczas biznesmena Rudolfa Skowrońskiego.
"Ale w czym pan może mi pomóc?" - pytał przedsiębiorca.
"Mam świetne znajomości wśród działaczy SLD" - odparował Miller.
Biznesmen opowiadał nam wrażenia z tego spotkania: "Przychodzi facet. Mówi, że nazywa się Leszek Miller. Tłumaczy, że sporo może. Wiadomo, że nie przychodzi porozmawiać o Kaczorze Donaldzie". Przedsiębiorca nie skorzystał z oferty. Ale Miller, na wszelki wypadek, zostawił w sekretariacie numery telefonów komórkowych - do siebie i żony.
Leszek Miller senior zawsze bronił syna jedynaka. Jako premier był w stanie strofować ministrów i posłów SLD, którzy zwracali mu, w prywatnych rozmowach, uwagę na niestosowne kontakty młodego Leszka z biznesem. Kiedyś w wywiadzie dla lubelskiego radia lider SLD zapewniał, że junior wyrósł na porządnego człowieka.
"Jak wychował pan syna?" - dociekał dziennikarz.
" Mam do siebie wiele pretensji, bo moje dziecko zbyt często biegało z kluczem na szyi i sądzę, że nie poświęciłem mu tyle czasu, ile powinienem" - odpowiedział.
bestialsko pobił żonę. Deklaruje nam, że chce się leczyć u psychoterapeuty.
Czy to wystarczy?
Poniedziałek, godz. 11 rano. Konstancin pod Warszawą. Z czarnego BMW wychodzi
uśmiechnięty, wyluzowany syn byłego premiera. Wchodzi na klatkę dwupiętrowego
bloku.
Dzwonimy do jego drzwi. Po długim wahaniu otwiera nam Leszek Miller junior
(36 l.). Jest niewysoki, drobnej postury. W dżinsach i niebieskiej bluzie. Z
miejsca przyznaje się do wszystkiego.
Skatował żonę
W sobotę nad ranem sąsiedzi Millerów wezwali policję. Z mieszkania dochodziły
karczemne wrzaski, fruwały meble i doniczki. Awanturującego się mężczyznę
zabrała policja. Miał 1,6 prom. alkoholu. Jego żonę Irenę karetka odwiozła do
szpitala przy ul. Stępińskiej na Mokotowie. Była mocno zakrwawiona i
posiniaczona. W szpitalu zdecydowano, że zostanie na obserwacji. Wczoraj
wyszła ze szpitala. Piaseczyńska prokuratura poleciła policji wszcząć
dochodzenie w sprawie pobicia.
Dziś żałuje
- Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego - mówi skruszony. - Nie wiem, jak
mogło do tego dojść. Może spowodowały to leki, które popiłem alkoholem? -
zastanawia się.
- Dopiero nad ranem, kiedy obudziłem się w komisariacie, policjanci
powiedzieli mi, co zrobiłem. Nie pamiętam, czy żonę biłem ręką, czy jakimś
narzędziem. Pierwszy raz zdarzyło mi się coś takiego. Nigdy wcześniej nie
było między nami takiej awantury. Owszem, zdarzały się sprzeczki, jak to w
każdym małżeństwie. Zawsze dbałem, żeby było dobrze między nami. Ona już mi
wybaczyła - przekonuje. Mężczyzna jest wyraźnie załamany problemami, które
sam sobie zgotował. - Teraz wszyscy postrzegają mnie jako bandytę, a to
nieprawda. Ja od czasu podstawówki, kiedy miałem parę bójek z kolegami, na
nikogo ręki nie podniosłem - przekonuje.
Nie chce powiedzieć, co usłyszał od ojca. Przyznaje tylko, że to nie była
miła rozmowa.
- Proszę wybaczyć, nie sposób tego komentować. Co w tej sytuacji mógłbym
powiedzieć - mówi nam łamiącym się głosem Leszek Miller, ojciec (60 l.).