Wróblewski: Hajdarowicz pozwolił opublikować tekst Gmyza (wideo)
- Otrzymałem jednoznaczne pozwolenie na publikację tekstu „Trotyl we wraku tupolewa” od Grzegorza Hajdarowicza - mówi Tomasz Wróblewski, były naczelny „Rzeczpospolitej”. Opowiada o tym jak wyglądały kulisy pracy nad tekstem Cezarego Gmyza.
Dołącz do dyskusji: Wróblewski: Hajdarowicz pozwolił opublikować tekst Gmyza (wideo)
Do czasu, gdy dowiedziałam się o nocnych rozmowach starych przyjaciół - rzecznika rządu Pawła Grasia, ksywa „Cieć”, z właścicielem „Rzeczpospolitej” Grzegorzem Hajdarowiczem, uważałam, że dziennikarze z „Rzepy” (nazwisk nie podam, bo Hajdarowicz zaraz by ich zwolnił) twierdzący, że celowo wpuszczono Gmyza w trotyl, dają się ponosić emocjom. Teraz jestem pewna, że jest coś na rzeczy. Zwłaszcza, że poleciał nie tylko Gmyz, ale również trzy inne osoby - naczelny Tomasz Wróblewski, a także jego zastępca i szef działu krajowego (nie pamiętam ich nazwisk), których ponoć od dawna chciał się pozbyć nowy właściciel gazety, a nie mógł znaleźć powodu do zwolnienia, bo pracowali znakomicie.
Gdyby Hajdarowicz nie maczał rączek w tej sprawie, to broniłby swojego dziennikarza jak lew. Zwłaszcza, że sprawa z trotylem, bądź inną substancją wybuchową na wraku rządowego Tupolewa, w którym zginął prezydent Lech Kaczyńskim, pierwsza dama Maria Kaczyńska i towarzyszące im 94 osoby jest dość dziwna. Prokurator krajowy Andrzej Seremet publicznie przyznał, że jest coś na rzeczy. A Rosjanie nie bez powodu przetrzymują wrak samolotu i czarne skrzynki będące własnością polskiego rządu. Sądzę, że tak doświadczony dziennikarz śledczy jakim jest Cezary Gmyz oddając tekst do druku musiał mieć twarde dowody na każde napisane w nim słowo. Wracając do Hajdarowicza, to z tego co mówi wynika, że o publikacji o trotylu na wraku Tupolewa wiedział co najmniej dzień wcześniej. Dlatego zadzwonił o pierwszej w nocy do „Ciecia” Grasia i rozmawiał z nim na ten temat. Jeśli wiedział, to dlaczego zgodził się na publikację, dlaczego nie wstrzymał druku? Jako właściciel mógł to zrobić w każdej chwili.
To co się dzieje w wydawnictwach prasowych jest wręcz przerażające. Dziennikarze mają zakneblowane usta i związane ręce (w przenośni). Wolność prasy od dawna w Polsce nie istnieje. Powiedzmy sobie szczerze, że większą wolność dawała dziennikarzom cenzura z Mysiej niż dzisiejsi właściciele wydawnictw. Z cenzorami można było pójść na jakiś rozsądny kompromis. Często sami podpowiadali jak ominąć zapis. Na przykład, gdy nie można było podać tytułu filmu Bugajskiego, zaproponowali, żebym napisała: „Film, dzięki któremu Krystyna Janda zdobyła Złotą Palmę w Cannes” i każdy wiedział, że chodziło o „Przesłuchanie.” elzbietawypych.blog.onet.pl