Gdy w Stanach Zjednoczonych decydowały się losy tego, kto przez najbliższe cztery lata będzie urzędował w Białym Domu, my analizie poddaliśmy kampanię prezydencką w USA. Próbujemy m.in. wskazać, co było w niej innowacyjnego, a co bezprecedensowego.
Wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych dobiegły końca. Amerykanie decydowali, czy w Białym Domu przez najbliższe cztery lata urzędować będzie obecna wiceprezydent Kamala Harris czy były prezydent USA Donald Trump.
Trwająca zdecydowanie dłużej niż w Polsce amerykańska kampania prezydencka miała wiele zwrotów akcji. Czym zaskakiwała? Czym się charakteryzowała?
Magdalena Górnicka Partyka, ekspertka digital marketingu, która na LinkedIn pisze o kampanii wyborczej w USA w 2024 roku i jest autorką podcastu Stan Wyborczy - Wybory w USA 2024 twierdzi, że ta kampania była jedyna w swoim rodzaju.
- Mieliśmy tutaj wiele dramatycznych zwrotów akcji - od wcześniejszej niż zwykle debaty, przez dwa zamachy na Donalda Trumpa, w tym jeden na oczach tysięcy zwolenników, a także rezygnację Joe Bidena i wejście Kamali Harris w ostatniej właściwie chwili do wyścigu do Białego Domu. Od lata wszystko zaczęło dziać się w ogromnym przyspieszeniu: Kamala Harris musiała błyskawicznie zbudować rozpoznawalność wśród Amerykanów, którzy nie do końca ją kojarzyli - nawet jeśli była urzędującą wiceprezydentką. Miała na to 100 dni, a klasyczne kampanie prezydenckie trwają nawet dwa lata. Donald Trump musiał z kolei przeorientować strategię - jego ataki na Joe Bidena opierały się głównie na zaawansowanym wieku prezydenta, ale gdy do gry weszła Harris, to Republikanin stał się „tym leciwym”, czego kandydatka Demokratów nie omieszkała mu wytknąć – wylicza nasza rozmówczyni.
Dr Monika Kaczmarek-Śliwińska, ekspertka, doradczyni i trenerki w obszarze budowy wizerunku z Uniwersytetu Warszawskiego przypomina też o uznaniu jednego z kandydatów – Donalda Trumpa – winnym w procesie karnym. Ekspertkę zaskoczyła m.in. końcówka kampanii w wykonaniu Kamali Harris, gdzie znacznie uaktywniła się (środek kampanii był bardzo średni i brakowało mu energii) i spróbowała zawalczyć o wyborców nie dość oczywistych – kobiety, ale bez wskazywania wyraźnie wieku (choć bardziej celowała w młode kobiety) i formułując problem daleko wyżej niż przynależność partyjna.
- Mówiła więc o problemie, który może połączyć ponad podziałami partyjnymi. To była zaskakujące, ponieważ zazwyczaj kandydaci kierowali się do twardego elektoratu oraz do zwolenników, którzy zagłosują, jeśli pójdą. Wcześniej chodziło więc bardziej o mobilizację prawie lub całkowicie przekonanych, obecnie natomiast chodziło o podebranie Trumpowi zwolenniczek, które problem życiowy uznają za ważniejszy niż kolory partyjne – zauważa Monika Kaczmarek – Śliwińska.
Ta platforma po raz pierwszy w kampanii
- Była to również pierwsza kampania, która wykorzystywała Tik Toka – zwraca uwagę Magdalena Górnicka – Partyka. - I mocno koncentrowała się na młodych wyborcach. W tym - na młodych mężczyznach, grupie demograficznej, na którą postawił Donald Trump. Wykorzystywał mocno „bro culture” - inwestował w krypto, sprzedawał karty NFT, chodził do pocasterów, których wybierał dla niego 18-letni syn, Barron. Kamala Harris mogła za to poszczycić się ogromną przewagą wśród kobiet, zwłaszcza młodych kobiet. Dzięki innowacyjnemu podejściu do mediów społecznościowych udało się jej przekuć wiele wymierzonych w nią memów w coś pozytywnego i wartościowego. Na niespotykaną skalę zaangażowała też twórców internetowych - 200 z nich było akredytowanych na konwencji Partii Demokratycznej, na której Harris odbierała nominację na kandydatkę na prezydentkę – dodaje.
Zobacz też: Harris z większym poparciem niż Musk
Zdaniem naszej rozmówczyni innowacyjne w tegorocznej kampanii prezydenckiej w USA było wykorzystanie twórców internetowych. Przypomina w rozmowie z Wirtualnemedia.pl, że był to już zabieg obecny w poprzednich kampaniach, ale nie na tę skalę. - Donald Trump częściej niż do tradycyjnych mediów chodził do podcasterów, popularnych zwłaszcza w grupie młodszych mężczyzn - kluczowego dla niego elektoratu. Kamala Harris zaprosiła na konwencję Demokratów ponad 200 twórców, jej sztab organizował dla nich imprezy w kilku miastach, w trakcie których mogli zrobić sobie zdjęcia np. z kanapą JD Vance’a, nawiązującą do mema o republikańskim kandydacie na wiceprezydenta – zauważa Magdalena Górnicka – Partyka.
Wskazuje dodatkowo, że istotne było również wsparcie oddolnych społeczności, np. fanki Taylor Swift - swifties - poparły Harris zanim jeszcze opowiedziała się za nią piosenkarka. Podczas jednego wirtualnego spotkania zebrały ponad 140 tysięcy dolarów na kampanię Harris. - Niespotykane jest również zaangażowanie najbogatszego człowieka świata - Elona Muska, który rozdawał codziennie milion dolarów w loterii dla zarejestrowanych wyborców, którzy podpiszą się pod petycją chroniącą m.in. wolność słowa. Miało to na celu zaangażowanie Amerykanów do oddania głosu - Republikanie mocno liczą na wyborców, którzy głosują stosunkowo nieregularnie – mówi nasza rozmówczyni.
Celebryci, biznesmeni, aktorzy z oficjalnym poparciem swoich kandydatów
W kampanię prezydencką w USA angażowali się ludzie biznesu, sportowcy, aktorzy, celebryci. Do głosowania na Kamalę Harris namawiali m.in. Taylor Swift, Jennifer Lopez, Harrison Ford, Arnold Schwarzenegger, czy Beyonce. Z kolei Donalda Trumpa popierają: wrestler Hulk Hogan, aktor Mel Gibson, ojciec Angeliny Jolie, Jon Voight, raper Kanye West czy Sexy Red, Billy Ray Cyrus, Chris Janson, Kid Rosk, Kodak Black i Denis Quaid.
- Na amerykańskim rynku poparcie ludzi biznesu, gwiazd, sportu, kultury i celebrytów jest kampanijnym zwyczajem. Dlatego właśnie kandydaci starają się zabiegać o takie poparcie, a następnie o przekaz do swoich fanów plus ewentualne włączenie się choćby w elementy kampanii. Ale tutaj także mieliśmy coś nowego – „Washington Post”, który zawsze, jak większość mainstreamowych mediów, udzielał wsparcia kandydatowi Demokratów, tym razem nie wskazał nikogo. Ten brak udzielenia poparcia przez „Washington Post” (pierwszy raz od 36 lat) spotkał się zresztą z niezadowoleniem czytelników, a bezpośrednim kosztem była utrata 250 tysięcy subskrypcji – zauważa ekspertka Uniwersytetu Warszawskiego.
Zdaniem Magdaleny Górnickiej - Partyki takie zaangażowanie pozwala zwrócić uwagę mediów, a także dotrzeć z informacją o wyborach do milionów obserwujących celebrytów w social media. - To norma, że konkretni ludzie opowiadają się po stronie kandydatów, a nie tylko nawołują do pójścia na wybory. Kultura polityczna w USA, ale i duża polaryzacja społeczeństwa zachęca do tego, by wyrażać swoje preferencje polityczne. Oczywiście, są gwiazdy, których poparcie ma większy wpływ niż innych - na przykład ze względu na trwającą trasę The Eras Tour wszyscy czekali na oficjalną deklarację Taylor Swift. Gwiazdy zapewniają też element rozrywkowy kampanii - na przykład występując na wiecach. A trwające miesiącami show, jakim jest walka o Biały Dom potrzebuje takiego zaangażowania – mówi Górnicka – Partyka.
Zobacz też: serwis Muska nie radzi sobie z przedwyborczą dezinformacją
Właściciel X z ogromnym zaangażowaniem w kampanię Trumpa
Sporym zaskoczeniem może być olbrzymie zaangażowanie w kampanię Donalda Trumpa Elona Muska, właściciela platformy X (dawnego Twittera). Nie tylko popierał byłego prezydenta w walce o prezydencki tron, wspierał wypowiedziami, czy uczestniczył w jego wiecach, ale także wsparł go finansowo przekazując 75 mln dolarów na jego kampanię.
Zdaniem Magdaleny Górnickiej - Partyki to wielki triumf Donalda Trumpa, który został zbanowany z platformy po ataku na Kapitol. Przypomina, że wraz z przejęciem serwisu przez Muska stała się to jego druga najważniejsza platforma - oprócz założonej przez siebie Truth Social. - Musk nie tylko dał Trumpowi przestrzeń, ale i swoje zasięgi - obserwuje go ponad 200 milionów osób. Platforma X działa też nieco inaczej - nie ma tam już szybkiego fact-checkingu, fake newsy i dezinformacje rozchodzą się znacznie łatwiej. Duża w tym zasługa samego Elona Muska, który podaje nieprawdziwe informacje dalej - byleby służyły one Donaldowi Trumpowi – zauważa ekspertka.
W rozmowie z Wirtualnemedia.pl podkreśla, że to bezprecedensowa sytuacja, bo Elon Musk postawił wszystko na Donalda Trumpa. Przypomina, że zanim zaangażował się w ruch MAGA był postrzegany jako ekscentryczny miliarder, który osiąga sukcesy na innowacyjnym rynku technologii.
- Ogromne pieniądze i autorytet, jaki postawił na szali, dodały Donaldowi Trumpowi pewności, a także autorytetu wśród aspirujących młodych mężczyzn, dla których Musk jest idolem. Oczywiście, Musk nie robi tego bezinteresownie - Republikanin obiecał mu stanowisko w swojej administracji - ma zajmować się deregulacją w kontekście agend rządowych, które… nadzorują jego firmy. Biznesy Muska to bowiem gigantyczni rządowi kontraktorzy. Zorganizowana przez Muska loteria, w której rozdaje codziennie 1 mln dolarów zarejestrowanym wyborcom, a także inwestycje w kampanie terenowe w kluczowych stanach wahających się pokazują, że inwestowanie w Trumpa traktuje bardzo serio i liczy na szybki zwrot z tej inwestycji – zaznacza.